Sezon teatralny 2022/23

Teatr Kameralny w Szczecinie - Brama PortowaFoto: Teatr Kameralny w Szczecinie – Brama Portowa

Po dwuletniej przerwie z powodu zamykania obiektów kultury, a potem maskowania widzów – wróciłem do wizyt w teatrze w pierwszej połowie 2022 roku. Był to skromny start, nie lepiej jest w teoretycznie już normalnym popandemicznym sezonie, na co ma wpływ wiele czynników.

Podobnie jak w przypadku ostatniego spektaklu przed wakacjami, także po nich rozpocząłem kolejny sezon od sztuki, którą miałem okazję zobaczyć ponownie. Mowa o bardo dobrym spektaklu „Godzina spokoju” w wykonaniu Teatru Współczesnego ze Szczecina. O szczegółach wspominałem już przed siedmiu laty, więc nie będę tu się powtarzał.

Kolejny spektakl, który mnie pozytywnie zaskoczył, to „Boeing, Boeing”. Sztuka autorstwa Marca Camolettiego z 1960 roku jest ponoć jedną z najczęściej wystawianych komedii na świecie (wpisano ją nawet do Księgi Rekordów Guinnessa). To typowa komedia pomyłek (z nieco uwspółcześnionym scenariuszem, w którym akcję umiejscowiono w polskich realiach), gwarantująca dobrą zabawę. Jako przedstawienie typowo objazdowe obfituje w znane z ekranów telewizyjnych twarze, np. w roli głównej Mikołaj Roznerski. Ciekawostką jest też występ rodzinny dwóch aktorek (matka i córka): Elzbieta Jarosik oraz Anna Jarosik. Wcześniej zagrały wspólnie w serialu „O mnie się nie martw”. Widziałem już wiele tego typu przedstawień i spora część miewała bardziej prymitywne żarty sytuacyjne, dlatego polecam „Boeing, Boeing” każdemu, kto jeszcze nie widział – nie wspominam przy tym ani słowa o treści przedstawienia, aby nie zepsuć widzom niespodzianki. Ocena – zasłużona 5 nie tylko za sam scenariusz, ale i za grę aktorską.

Na trzecie przedstawienie (znów spektakl objazdowy) wybrałem się 11 listopada (w dniu święta narodowego – gdzie trzeba było zaplanować dotarcie do teatru ze sporym zapasem czasu ze względu na różne blokady ruchu w niektórych częściach miasta). Tym razem nie była to komedia pomyłek – choć momentami zabawnie było. Sztuka współczesna „Życie: trzy wersje” dla trochę bardziej wymagających widzów, z treścią dającą nieco do myślenia nawet po wyjściu z teatru (całokształt oceniam na solidną 4). Sam tytuł mówi sporo – zaprezentowano w trzech odsłonach (około 90 minut bez żadnej przerwy) różne wersje tego samego wieczoru: jak mogło wyglądać spotkanie dwóch małżeństw. To dość nietypowa koncepcja scenariusza, ale czworo aktorów (znanych z seriali) dobrze sobie z tym poradziło, choć nie obyło się bez potknięć. W pierwszej odsłonie jeden z aktorów zapomniał kwestii – partnerująca mu Katarzyna Pakosińska postanowiła mu podpowiedzieć, o czym ma mówić. Było to o tyle zabawne, że choć próbowała to powiedzieć po cichu, to widzowie dobrze to usłyszeli, gdyż w przedstawieniu wykorzystano nagłośnienie z dobrze dostrojonymi mikroportami (pierwszy raz spotkałem się z umieszczeniem ich w podłodze sceny zamiast mikroportów osobistych). Takie sytuacje mają swój urok i zapadają w pamięć, jako coś wyjątkowego, na co inni widzowie kolejnego dnia grania danej sztuki nie trafią. Drugą ciekawostką był występ kontuzjowanego aktora (Piotr Ligienza), który musiał zagrać w ortezie na nodze (dobrze, że przynajmniej w gips go lekarze nie włożyli) – a miał jako jedyny rolę, w której prawie cały czas stał lub chodził.

Na zakończenie sezonu (wyjątkowo wcześnie tym razem, bo w połowie maja) wybrałem się w końcu do najnowszej siedziby najczęściej chyba w moim mieście zmieniającego lokalizację Teatru Kameralnego w Szczecinie. To prywatna inicjatywa aktorów Teatru Polskiego. Wspomniana siedziba znajduje się w centralnym punkcie Szczecina, gdzie krzyżuje się ponad połowa linii tramwajowych. Mowa o Bramie Portowej (patrz foto na początku wpisu – zrobione w trakcie remontu otoczenia tego zabytkowego obiektu), wewnątrz której od kilku lat funkcjonuje scena teatralna z widownią na kilkadziesiąt miejsc. „Apetyt na czereśnie” Agnieszki Osieckiej w przerobionej nieco wersji to opowieść o spotkaniu dwojga ludzi po przejściach (spotkanie ma miejsce na dworcu kolejowym, a nie w pociągu – jak to było w oryginale wymyślone). Wspominają oni historię swojego życia z akcentem na przeżywane w swym życiu chwile miłości. To spektakl z dużą dozą nostalgii, ale nie brakuje też momentów nieco bardziej zabawnych – a w tym mistrzem jest Michał Janicki odgrywający rolę męską. To nie tylko wybitny aktor Teatru Polskiego ale też założyciel Teatru Kameralnego. Przed spektaklem tradycyjnie już na tej scenie Janicki wprowadza widzów w dobry humor licznymi opowiastkami i żartami związanymi z historią samego spektaklu i czasów, w których akcja się rozgrywa (zapomnianej już nieco epoce prowincjonalnego PRL-u). Co ciekawe, także po spektaklu kilka słów widzom przekazał, przerywając na chwilę burzliwe oklaski. To dodatkowy wyróżnik tego prywatnego teatru, który zwykle przyciąga komplet widowni.

Podobnie jak przed rokiem, tym razem też nie zapominam wspomnieć o koncertach w Filharmonii Szczecińskiej. Dwukrotnie (i to w odstępie 9 dni) miałem okazję zasiąść w wygodnym miejscu, otoczony przez prawie 900 wspósłuchaczy koncertu symfonicznego. W pierwszym przypadku muzyka była stosunkowo ciężkiego kalibru (ostatnia, IX Symfonia Mahlera – pełna obsada muzyków, koncert bez przerwy (nawet na oklaski) trwał 90 ponad minut). Polecić mogę głównie wytrawnym melomanom, nie jest to bowiem coś w stylu Czterech Pór Roku Vivaldiego, lecz mocniejsze uderzenie (w wielu znaczeniach tego zwrotu). Drugi koncert to zupełnie inna bajka. Był on połączony z występami wokalnymi, scenkami teatralnymi, nawet o zabarwieniu lekko kabaretowym. To opowiedziana w nietypowy sposób (i dość wybiórczo) kariera Stanisława Barei – koncert był na tyle wyjątkowy, że zasłużył nawet na relację z tego wydarzenia w Teleexpressie. Największe wrażenie zrobiły na mnie zagrane przez orkiestrę utwory z serialu Alternatywy 4. Ich odbiór jest wręcz nie do opisania!

Facebooktwitter

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.