Wylecz się sam. Megadawki witamin – Andrew W. Saul

Wylecz się sam. Megadawki witamin - Andrew W. SaulJuż od dłuższego czasu miałem na liście do przeczytania książkę „Wylecz się sam. Megadawki witamin”, której autorem jest praktyk, znawca naturalnych metod przywracania zdrowia doktor Andrew W. Saul. Kiedy w końcu zdecydowałem się sięgnąć po tę książkę, okazała się dość „grubą cegłą” (nie licząc bibliografii to 630 dużych stron), jednak czyta się ją bardzo dobrze. Nie ma tu zbytniego napuszenia typowego dla języka niektórych naukowców. To książka o ludziach i dla ludzi, o ich problemach zdrowotnych i jak można sobie próbować z nimi poradzić w tani i możliwie najbezpieczniejszy sposób, bez potrzeby sięgania po sztuczne, obce ludzkiemu organizmowi leki.

Autor poświęcił większość swojego życia na poszukiwania publikacji naukowych na temat skuteczności działania witamin. W książce powołuje się na wiele wybitnych nazwisk, tak często zwalczanych przez przemysł farmaceutyczny (rękami medyków), jak choćby na jedynego dwukrotnego Noblistę Linusa Paulinga, który zdobył obie nagrody samodzielnie (bez współdzielenia Nobla z innymi). Pauling był wielkim propagatorem stosowania witaminy C jako najtańszego środka na wiele dolegliwości.

Sam tytuł książki wiele wskazuje. Chodzi o fakt używania witamin w dużo większych dawkach, niż tzw. zalecane dzienne zapotrzebowanie przeciętnego człowieka (to tzw. medycyna ortomolekularna). No właśnie – po pierwsze nie istnieje ktoś taki jak przeciętny człowiek, dla którego da się określić uniwersalną dawkę dzienną danej witaminy. Po drugie organizm ludzki ma zmienne zapotrzebowanie na ilość przyjmowanych witamin (z pożywienia), więc w przypadku jakiejś choroby może ono znacząco wzrastać, aby organizm mógł tę chorobę zwalczyć. A tego zdają się nie zauważać lekarze… Po trzecie – skąd biorą się owe normy? Ustalono je w różny sposób, ale przykładem niech będzie witamina C – i o niej więcej postanowiłem napisać na podstawie nie tylko treści omawianej tu książki.

Kilka słów na temat witaminy C

Zadziwiającym faktem jest to, że człowiek (należący podobnie jak małpy do naczelnych) ma jakąś ułomność (wadę genetyczną) polegającą na tym, że nie potrafi syntezować (wytwarzać w sobie ze składników pożywienia) witaminy C (prostego związku składającego się w odpowiednich proporcjach z atomów zaledwie 3 pierwiastków: węgla, tlenu i wodoru). Pozostałe zwierzęta nie mają z tym problemu i w przeliczeniu kg wagi ciała produkują go w zależności od potrzeb organizmu bardzo duże ilości. Bardzo duże w sensie porównawczym do tego, co ustalili wiele lat temu naukowcy dla człowieka. A jak ustalili?

Powszechnie wiadomo, że niedobór witaminy C prowadzi do groźniej choroby (w dłuższym czasie śmiertelnej, gdy nie jest leczona), jaką jest szkorbut. Otóż przeprowadzono eksperymenty na (co ważne) zdrowych ludziach polegające na tym, aby podawać im jak najmniejszą dawkę dzienną witaminy C, sprawdzając przy tym, przy jakim poziomie uniknie się objawów szkorbutu. No i wyszło im, ze przeciętnie jest to zaledwie 90 mg dla mężczyzn (60 mg dla kobiet). Ot ciekawostka, jedna uniwersalna dawka bez znaczenia ile ważysz oraz jakie masz zapotrzebowanie w danym okresie? Jak to możliwe, że inne zwierzęta wytwarzają na własne potrzeby wielokrotnie więcej witaminy C? Czy coś tu jest może nie tak z ustalaniem tej niby „normy”?

Cała farmacja panicznie boi się utraty zysków (bo czysta witamina C w proszku jest tania jak barszcz – uwaga: to ważne, żeby nie spożywać kolorowych drażetek, bo jest w nich zwykle niewiele mniej farby niż samej witaminy!), stąd zwalcza wiedzę na temat skuteczności witaminy C jak tylko może, posuwając się często do publikowania kłamstw lub manipulowania wynikami w taki sposób, aby udowodnić, że nie ma sensu tym tematem się zajmować. Większość z informacji zawartych nawet na Wikipedii to stronnicze niezgodne z prawdą informacje! Zwłaszcza odnośnie szkodliwości wykorzystywania dawek większych od „uniwersalnie zalecanej”.

Owszem – prawdą jest, że witamina C stosowana przy próbie szybszego powrotu do zdrowia (podczas choroby ostrej lub przewlekłej) w małych dawkach często nie działa (w takim stopniu, jakiego byśmy oczekiwali), bo zwyczajnie w takiej sytuacji wymagane są dużo większe jej dawki. A jakie to są te duże dawki? Wszystko zależy od wagi chorego i jego indywidualnego (w danym okresie) zapotrzebowania. Największe zapotrzebowanie występuje przy uogólnionej gorączce – stanie zapalnym związanym z jakąś chorobą. Dawka dzienna może wynosić i 100 000 mg tej witaminy!

Dla większości osób wcale nie będzie dzienną mega dawką 2 000 mg (co stanowi ponad 22 razy większą porcję, niż zalecana dla mężczyzn). Stosowanie większych dawek wymaga jednak podzielenia ich na mniejsze porcje w ciągu doby, gdyż witamina C jest szybko rozkładana w organizmie i jej nadmiar (w przypadku mega dużej jednorazowej dawki) może szybko zostać wydalony z moczem.

Podstawową techniką znalezienia swej własnej dobowej dawki jest przyjmowanie (np. po 500-1000 mg co pewien czas, np. co godzinę), a jelita same dadzą nam odpowiedź, kiedy przesadziliśmy. To główny i w zasadzie jedyny problem, z jakim możemy się liczyć przy stosowaniu dużych dawek witaminy C – mowa o biegunce, jako efekcie krótkotrwałego przedawkowania. Może się okazać, że u zdrowej osoby np. ten próg rozluźnienia stolca pojawi się po dawce np.8-10 000 mg, ale już w przypadku choroby (np. zapalenie płuc) nawet przy dawce 50 000 mg objaw ten nie wystąpi, gdyż podawana witamina C nawet co 20 minut będzie na bieżąco spożytkowana przez zwalczający chorobę organizm.

Uniwersalność zastosowania witaminy C wobec różnych chorób wynika z faktu, iż jest ona przeciwutleniaczem, który przydaje się właśnie przy stanach zapalnych obfitujących w nadmiar wolnych rodników.

Istnieją różne formy witaminy C. Podstawową jest kwas askorbinowy (a dokładniej jego lewoskrętna postać: kwas L-askorbinowy). Należy tu zaznaczyć, że postać prawoskrętna określona jako kwas D-askorbinowy nie daje skutków terapeutycznych (jest tak w przypadku większości substancji, przy czym nie ma reguły, że to zawsze wersja lewoskrętna jest tą poprawną). Kwas jak wiadomo jest kwaśny, ale nie ma co przesadzać i narzekać, silniejszymi kwasami są ocet czy składnik coca-coli (i tym podobnych napojów) kwas fosforowy. Mimo to warto przepłukać usta czystą wodą, gdy wypiliśmy rozpuszczoną w wodzie (lub soku) dawkę witaminy C w proszku (tabletki miewają wiele dodatków często szkodliwych, barwników, itp., a do tego leżą w żołądku w jednym miejscu, powoli rozpuszczając się). Płynna postać (rozpuszczony proszek) jest lepiej i szybciej wchłanialna.

Inną formą jest postać tzw. buforowana czyli np. askorbinian sodu, który nie jest kwasem. To dobry składnik do produkcji (po wymieszaniu z solą fizjologiczną) witaminy C podawanej dożylnie (nie powinno się podawać dużych dawek kwasowej postaci witaminy C). Więcej o tym w II tomie książki Jerzego Zięby, gdzie znajdują się wskazówki dla lekarzy (w oparciu o publikacje naukowe, sam Zięba nie wymyślił tej formy kuracji ciężkich chorób). Duże dawki witaminy C w kroplówce to najlepszy i najbezpieczniejszy sposób na wyjście pacjenta z sepsy (kiedy to podanie antybiotyku nie przynosi skutków).

Oczywiście jest sporo innych postaci witaminy C, mowa tu między innymi o tzw. naturalnej witaminie C pozyskiwanej z owoców (np. z aronii, owoców dzikiej róży). Jednak cena tych produktów jest wielokrotnie wyższa od czystej postaci kwasu L-askorbinowego. Stąd doktor Andrew W. Saul zaleca jednak (iść po taniości) stosowanie tej najprostszej postaci witaminy C jako skutecznej w dużych dawkach, a bioflawonoidy (naturalne roślinne substancje wzmacniające skuteczność witamin) pozyskiwać np. z świeżo wyciskanych soków owocowo-warzywnych. Po dalsze szczegóły odsyłam już do jego książki.

Inne witaminy w dużych dawkach

Choć książka jest spora, a jej większość to przykłady skuteczności użycia witaminy C, autor nie omija i innych witamin jako przydatnych dla zdrowia. I tak np. zaleca duże dawki soku z marchwi jako dobrego źródła naturalnej witaminy A w postaci beta-karotenu. W przypadku witaminy A nie poleca się jej sztucznej (aptecznej) postaci, bo tę postać można przedawkować. Trudno natomiast przedawkować marchewki czy sok z nich wyciśnięty. Owszem, da się nasycić organizm do tego stopnia, że na skórze uwydatni się pomarańczowy barwnik (marchewkowy). O ile jest on równomiernie rozłożony, to przypomina formę opalenizny – raczej trudno to nazwać uciążliwym skutkiem ubocznym (choć mnie się osobiście zdarzyło kiedyś zabarwić nie w pełni równomiernie na twarzy, zatem bywają wyjątki).

Podobnie jest z witaminą E, tej też powinniśmy szukać w jak najbardziej naturalnej postaci na półkach z dobrymi suplementami (w tym powinna to być mieszanka 8 różnych tokoferoli i tokotrienoli, a nie tylko alfa-tokoferol sprzedawany w aptece jako witamina E).

Dużo uwagi autor poświęcił także witaminie B3, której megadawki bywają równie skuteczne co szkodliwie chemiczne antydepresanty na receptę (przydatna w wielu rodzajach chorób uznawanych za psychiczne, szczegóły w książce).

Podobnie jak w przypadku witaminy C, także i tu powinniśmy szukać swej indywidualnej odpowiedniej dawki, która przyniesie rezultaty (przykłady zastosowań w książce). Dawkowanie należy zwiększać stopniowo (aby nie przedobrzyć), gdyż mogą pojawić się krótkie objawy typu uderzeń gorąca na skórze (przy małym przedawkowaniu mijają po kilku minutach). Zwykle idą one od góry ciała w dół (uszy, twarz, ramiona). Skóra robi się mocno czerwona, a uczucie ciepła jest jakby powierzchniowe, zapewne nawet niemierzalne jako gorączka (potwierdzam z własnego doświadczenia). Przy większym przedawkowaniu twarz może wyglądać „jak burak” nawet znacznie powyżej godziny, choć wszystko to mija z czasem.

Podobnie jak w przypadku niektórych innych witamin, norma dzienna witaminy B3 (ustalana przez badaczy) jest według autora książki zdecydowanie za mała.

Witaminę B3 najlepiej znaleźć tej w jak najczystszej postaci (kwas nikotynowy zwany niacyną). Druga postać tej witaminy to nikotynamid, który nie wywołuje efektu uderzeń gorąca na skórze – tej postaci lepiej w dużych dawkach nie przyjmować, bo trudno zauważyć próg przedawkowania. Autor odradza też stosowanie wersji witaminy B3 o spowolnionym działaniu.

Dla lepszego efektu tabletki można rozkruszyć i wymieszać z sokiem (lub koktajlem) owocowo-warzywnym a nawet przyjmować w czasie posiłku. Zdecydowanie wyższe dawki jesteśmy przyjąć, jeśli jednocześnie z witaminą B3 będziemy przyjmować witaminę C w odpowiednio dużej dawce (minimum dwukrotnie większej od dawki B3).

Podsumowanie

W książce (sprawdź: tu do nabycia najtaniej) jest znacznie więcej porad na temat dbania o zdrowie, niż tylko suplementacja wyżej wymienionymi witaminami. Andrew W. Saul porusza też temat innych witamin z grupy B (w tym B1, B12) czy D3. I tak się jakoś składa, że te rozpuszczalne w tłuszczach (A, D3, E) poleca się suplementować jako ich naturalnie pozyskane postacie, w przypadku innych witamin zwykle nie trzeba rozróżniać między syntetycznymi a naturalnymi, przez co nasz portfel nadmiernie nie ucierpi.

Jednak można powiedzieć, że to właśnie na tych wcześniej wymienionych witaminach najbardziej skupił swoją uwagę autor.

Są też i inni propagatorzy dużych dawek witamin, w tym witaminy D3 (tę też niezwykle trudno przedawkować wbrew temu, co próbują nam wmówić w mediach lekarze w białych kitlach – posłańcy wielkiej farmacji lub aktorzy ich naśladujący w reklamach czy też marketingowcy farmacji).

Należy zadać sobie pytanie, mając na uwadze to, jak zniszczyliśmy środowisko naturalne (wodę, glebę, modyfikacje genetyczne roślin i zwierząt) toksynami wszelkiego typu jak i znajdując się w środowisku wszechobecnych fal elektromagnetycznych: czy wciąż jesteśmy w stanie żyć w zgodzie z naturą i pozyskiwać wszystkie substancje wyłącznie z przyrody w postaci przeciętnej dawki pożywienia? A może nie dość, że wyjałowiona gleba i ogromne ilości oprysków chemicznych oferują dużo mniej wartościową żywność, to jeszcze z powodu nagromadzenia dużych ilości toksyn potrzebujemy zwiększonej dawki naturalnych substancji pozwalających przywrócić i utrzymać organizm w zdrowiu?

W tej sytuacji nie wystarczy zwiększyć ilości przyjmowanego pożywienia, bo przyniesie ono zwielokrotnienie dostarczanych kalorii (ich nadmiar odłożony zostanie w postaci tłuszczu). Rozsądniejszym wydaje się spożywanie świeżo wyciskanych soków i skondensowanych dawek wyselekcjonowanych i znanych z natury substancji, które mogą przyczynić się do wycofania się wielu zwłaszcza przewlekłych chorób nazywanych często cywilizacyjnymi, a których to klasyczna medycyna akademicka często nie potrafi wyleczyć.

Ciekawostką jest, że na czytaniu tej książki przyłapano w sejmie Jarosława Kaczyńskiego, który od lat wspomaga się ponoć terapiami naturalnymi (ziołami).

Facebooktwitter

12 komentarzy

  1. Patrycja 23 października 2017 Odpowiedz
  2. emi 25 października 2017 Odpowiedz
  3. Anika 25 października 2017 Odpowiedz
  4. Monika Kilijańska 26 października 2017 Odpowiedz
  5. Hz 26 października 2017 Odpowiedz
  6. Grzegorz Deuter 26 października 2017 Odpowiedz
  7. Adrian 27 października 2017 Odpowiedz
  8. Świat Toli 29 października 2017 Odpowiedz
  9. Justi 26 lipca 2022 Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.