Kiedy poprzednio pisałem o moich wizytach w teatrze, narzekałem nieco na małą liczbę sztuk, które obejrzałem w pierwszej połowie 2015 roku (2014 rok wypadł całkiem dobrze). Jesień była bardziej sprzyjająca i obfitowała w wiele ciekawych spektakli (niektóre gościnne i jednorazowo grane nawet potrafiły się pokrywać w czasie i trzeba było wybierać, na co pójść).
Na pierwszy ogień poszło przedstawienie „Lunch o północy” teatru Capitol z Warszawy. To typowa komedia pomyłek, rozgrywająca się jednego, wyjątkowego wieczoru, kiedy to mąż (tym razem wyjątkowo) zorientował się, że warto zorganizować ciekawą niespodziankę z okazji rocznicy ślubu. Premiera W Capitolu odbyła się 23 marca 2015 roku, zatem to dość nowe przedstawienie i co ciekawe nie mają zdublowanej ekipy do grania (stąd na pierwszych zdjęciach jedna z aktorek występuje z zabandażowaną ręką – być może nawet w gipsie). Na ekipę wybrano doborową obsadę: Joanna Kurowska, Piotr Gąsowski, Paweł Królikowski oraz Anna Oberc. Ostatnie nazwisko może niewiele Wam mówi (znana z małego ekranu z seriali Samo Życie, Na wspólnej), ale jest bardzo utalentowaną aktorką, do tego niezwykłej urody (patrz zdjęcie obok – źródło film.onet.pl). Zagrała w tym spektaklu rolę nierozgarniętej typowej blondynki (choć obeszło się bez farbowania włosów). Komedie z Gąsowskim zwykle mają wzięcie, bo są dobrze dobrane pod masowego widza, który chce się rozerwać. Było też tak i tym razem – świetnie się bawiłem i mogę ocenić całokształt na solidną czwórkę (w skali studenckiej od 2 do 5).
Kolejne moje wyjście również dotyczyło gościnnego przedstawienia, ale było wielką niewiadomą i ogromnym pozytywnym zaskoczeniem. Był to monodram „Shirley Valentine” (premiera 10 lutego 2015) w wykonaniu mało znanej (w sensie mediów, wcześniej grywała wiele lat w Teatrze Dramatycznym w Płocku) aktorki Magdaleny Tomaszewskiej z Teatru Czwarte Miasto z Trójmiasta. Do oceny monodramów przykładam inną miarę, trudno jest bowiem jednemu aktorowi wciągnąć widza w przedstawienie na tyle, aby nie zauważyli braku innych ludzi na scenie. Tym razem Magdalenie Tomaszewskiej wcielającej się w rolę tytułowej Shirley Valentine się to świetnie udało, kiedy opowiadała w zabawny sposób o swoim życiu smutnej, samotnej gospodyni domowej, która z braku towarzystwa rozmawia ze ścianą w kuchni, popijając wino. Dlatego tę tragikomedię (z elementami zadumy) oceniam na piątkę i polecam każdemu! Poniżej kilka fragmentów na zachętę:
I tu drobna uwaga co do cen biletów – bardzo często zależą one od liczby aktorów występujących w spektaklu, czasem też od ich popularności (np. za Gajosa i Jandę trzeba nieźle dopłacić zwłaszcza w przypadku przedstawień wyjazdowych). Na pewno sporą rolę odgrywa też wielkość miejscowości i koszty wynajęcia sali. Jako że był to spektakl jednego aktora, cena 50 zł za bilet wydała się dość rozsądna (jak na przedstawienie gościnne grane w Szczecinie). Jednak gdy zobaczyłem cenę 20 zł za to samo przedstawienie w Łodzi w Domu Literatury, to trochę mi zrzedła mina, że tak tanio opłaca im się to grać (monodram to co prawda jedna aktorka, ale scenografia robi swoje – koszty transportu i wynajęcia sali są takie same, jak w przedstawieniach z dużo większą obsadą). Czy to Łódź jest taka biedna?
Dwa dni później (te same deski sceny Teatru Pleciuga ze Szczecina) gościły czworo aktorów warszawskiego Teatru Palladium z przedstawieniem „Wszystko przez judasza”. Tym razem inna koncepcja – do obsady czterech ról przygotowano aż 11 aktorów, obsada zatem bardzo zmienna, choć wypełniona samymi znanymi postaciami (co ciekawe – bilet 90 zł, to znacznie mniej, niż w przypadku 120 zł, które musiałem zapłacić za przedstawienie „Lunch o północy”, gdzie również grało czworo warszawskich aktorów).
Tytuł wskazuje na judasza (pisanego małą literą) czyli wizjer w drzwiach, który był przyczynkiem do niezwykle zawiłej intrygi (do końca nie wiadomo, kto tę intrygę rozpoczął, kto co zaplanował). Oczywiście, jak to w komercyjnych sztukach, intryga o charakterze komediowym – mimo to zagrana z ogromnym zaangażowaniem (w składzie, który miałem okazję oglądać), zwłaszcza przez Artura Dziurmana, któremu towarzyszyła Katarzyna Cichopek, która sprawdziła się na scenie prawdziwego teatru – tak sama mówi o swoim udziale w przedstawieniu (tu akurat pokazana w scenach z inną obsadą, plakat uwzględnia wszystkich 11 aktorów, nie mamy więc gwarancji, na kogo trafimy, bo nawet sami aktorzy nie zawsze to wiedzą w stosunku do konkretnego przedstawienia):
Podobało mi się, z czystym sumieniem oceniam na czwórkę i polecam wszystkim!
A skoro już nawiązuję do cen biletów (za każdym razem mam na myśli najlepsze I miejsca), to najdrożej, bo aż na 140 zł w tym jesiennym sezonie wyceniono bilety na spektakl „Intryga” w wykonaniu aktorów Teatru Kamienica z Warszawy (w spektaklu występuje pięcioro aktorów). Przeczytałem jedną (akurat była ona niepochlebna) recenzję, jakoby aktorstwo drewniane się tam wkradło. Owszem, niektórzy aktorzy nie grali na 100% swych możliwości (a większość z nich widziałem już wcześniej na deskach teatralnych, np. Joannę Koroniewską w świetnej roli w przedstawieniu „Jabłko”), dało się wyczuć echa serialu Klan (Tomasz Stockinger). Ale pod względem akcji i poziomu tytułowej intrygi scenariuszowi nie można niczego zarzucić. Dobrze zaprezentował się w roli policjanta śledczego Zbigniew Zamachowski, być może i Koroniewska w tym spektaklu normalnie lepiej wypada, lecz tym razem grała dość zachrypnięta (ekipa jest stała, nie ma zmienników). Ogólne wrażenie tej momentami zabawnej historii ocenić mogę na 4-, poniżej zwiastun tej sztuki:
Ostatnie przedstawienie, które tu opisuję, jest dość nietypowe z wielu względów. Po pierwsze nie jest powiązane z konkretną sceną, to raczej zbiór aktorów skojarzonych z twórcą Markiem Rębaczem pod wspólnym szyldem Scena Komediowa. Przedstawienie „Dwie morgi utrapienia” w różnych wersjach (scenariusz jest nieco aktualizowany) i obsadach grywane jest już od 1997 roku. Obecnie większość ról ma przypisanych po dwóch aktorów, więc znów problem z plakatem, gdzie umieszczono wszystkich możliwych, zaangażowanych w projekt – a idzie się na spektakl w ciemno, nie wiedząc, na kogo trafimy. Ja akurat byłem z obsady zadowolony, bo pierwszy raz na żywo miałem okazję zobaczyć Katarzynę Glinkę w roli córki gospodarza, w którego wcielił się genialny Sylwester Maciejewski (znany z roli Solejuka w serialu Ranczo – w serialu i sztuce grał praktycznie taką samą gwarą) – patrz foto na samej górze wpisu. Kolejną ciekawostką był termin przedstawienia – sobota przedwyborcza, co aktorom utrudniało odniesienia do aktualnej sceny politycznej z powodu ciszy wyborczej, ale nieco improwizowali i myślę, że ciszy wyborczej nie złamali 😉 Pojawiały się nawet wprost teksty „Po pierwsze to jest cisza wyborcza (…)”, ale i tak nawiązania były i to zabawne – to rzadkość tak trafić na nietypowy okres. Kupując bilety, nie wczytywałem się w opis – wystarczył mi plakat i fakt, że to komedia. Wielkim więc zaskoczeniem było to (kurtyna była przed spektaklem zasłonięta, na co raczej rzadko trafiam), że po odsłonięciu kurtyny pierwszy przebłysk umysłu zabrzmiał: „czy to nie podobne do filmu Zróbmy sobie wnuka?” – i tak też było, film widziałem już kilka razy (świetny!) i dopiero siedząc w teatrze zrozumiałem, że to film powstał na podstawie tego przedstawienia (choć film był mocno rozbudowany pod wieloma względami, np. gospodarz miał żonę, a w przedstawieniu nie). To z filmu pochodzi genialny tekst „jebłem się” zagrany przez Bartłomieja Topę:
Trudno mi zatem rzetelnie ocenić tę sztukę, bo wiedziałem, jak się skończy, choć nieco od filmu się różniła. Dobrze się bawiłem, jeśli ktoś filmu nie widział, to jemu polecam, wystawiając za 2 godziny zabawy (z jedną przerwą) ocenę 4.
Uwielbiam teatralne przedstawienia i co jakiś czas staram się odnajdywać nową sztukę. Chyba najbardziej lubię „6 piętro”, ale ostatnio zachwycona byłam po sztuce „Ludzie i Anioły” w Teatrze Współczesnym. Muszę poczytać coś więcej o tych spektaklach, choć chyba najbardziej zainteresowała mnie „Shirley Valentine”. Muszę sprawdzić, czy w Warszawie grają.
Teatry z mojego miasta się nie załapały, więc cóż. Z drugiej strony jwst czerwiec, wpis z lutego, to pewbie i tak mogłavym już w większości przypadków tylio pomarzyć. Pozostanę przy odchamianiu się w filharmonii jakby co.
Teatr to nie kino, te zwłaszcza komercyjne sztuki tak szybko nie schodzą z afisza, w kolejnym sezonie wciąż będą aktualne, zatem nic straconego 🙂
Grzegorz Deuter ostatnio opublikował…Michał Szpak pokazał całą prawdę o głosowaniu Eurowizji
Bardzo interesujący wpis. Jednak do teatru rzadko mam okazję się wybrać.