Sierpień zaczął się ciekawie, wróciły upały, a nie przeszkodziło to naszym skoczkom narciarskim rozpocząć mocnym akcentem letni sezon Pucharu Świata. Drużynowy konkurs wygrali, a następnego dnia w indywidualnym zajęli miejsca 1, 2, 5, 7, 12, 17 i 22. Pięciu Polaków w pierwszej dwunastce – tylko pogratulować! A wszystko to odbyło się w naszej rodzimej Wiśle 🙂 Dodam, że po tygodniu skoczkowie rywalizowali w Niemczech i tym razem drużynowo Polacy ustąpili jedynie gospodarzom, ale indywidualnie znów wygrał Dawid Kubacki, czyżby nowa gwiazda na zimę nam się szykowała? No dobra – potem już nie było tak różowo (poza tym nie wszędzie Polacy się wybierali, np. zabrakło ich w Japonii, więc trudno utrzymać wysoką pozycję w rankingu), ale i tak liczy się to, co będzie w zimowym sezonie 🙂
Nie oglądałem transmisji z tych zawodów w Wiśle, były ciekawsze rzeczy do robienia – w tym czasie byłem na urodzinach przyjaciółki, której sprezentowałem ciekawą buteleczkę absyntu w kształcie czaszki.
Druga połowa miesiąca należała jednak do lekkoatletów, Polacy przywieźli z Mistrzostw Świata aż 8 medali!
A może kino pod chmurką?
A gdzie jeszcze bywałem? W ubiegłym miesiącu skupiłem się na opisywaniu głównie kulinarnego Szczecina, ale lato w mieście oferuje i inne atrakcje. Są to choćby darmowe wieczory filmowe w różnych miejscach, np. na plaży nad jeziorem Dąbie, na dachu (tak skonstruowano parking) największej galerii handlowej, a także na dziedzińcu Zamku Książąt Pomorskich. I to ostanie miejsce wybrały moje koleżanki, które wyciągnęły mnie na film, nie bardzo wczytując się w opis. Seans zaczynał się co prawda o 22-giej (jak to na powietrzu latem – musi być ciemno), ale i tak było 26 stopni C, choć bez słońca, więc dało się wytrzymać pod kątem pogody, gorzej z samym filmem.
Jak to zwykle bywa, jak trafiam na film z nagrodami festiwalowymi, to może być grubo – i faktycznie wiało nudą, akcja dramatu (jak dla mnie z elementami lekko zabawnymi) dzieje się gdzieś w Meksyku, w jakimś małym, pustawym miasteczku, a tytuł tego „ambitnego” filmu brzmiał Nad jeziorem Tahoe. Co kilka minut ktoś wychodził z seansu, do końca może nieco ponad połowa widzów została i nie doczekali się zaskakujących scen i zwrotów akcji jak u D. Lyncha. Myśmy wytrzymali (ale filmu nie polecam), choć tyłek bolał od siedzenia na drewnianych ławeczkach… Nie dostaliśmy też za wytrwałość żadnej nagrody pocieszenia typu seria płyt DVD z serialem Moda na sukces 😉
Festiwal sztucznych ogni Pyromagic 2015
Sierpień to każdego roku także powód do odwiedzenia Wałów Chrobrego w Szczecinie i to nie tylko przez mieszkańców miasta, polecam przyjechać i dobrze się bawić – na kilka dni zamykana jest ulica między Odrą a Wałami i jest impreza na całego (w tym koncerty na scenie), a wieczorową porą (dwa dni z rzędu) kilkadziesiąt tysięcy zgromadzonych widzów ma okazję podziwiać każdego dnia po dwa piętnastominutowe pokazy sztucznych ogni prezentowane przez zagraniczne ekipy w ramach corocznego festiwalu Pyromagic – powiem krótko, piękna sprawa!
Oczywiście i w tym roku się wybrałem, a bywam tam od lat, więc coraz trudniej mnie czymś świeżym zaskoczyć. Ale ciągle coś nowego się pojawia, w tym roku były to kolorowe fajerwerki, które po wybuchu układały się w kształt serduszka (a to nie jest łatwe do zrobienia, bo na ogół od punktu wybuchu światła rozchodzą się promieniście lub spadają niczym wodospad).
O ile ludzie kręcący filmy z pokazu swoimi komórkami w tłumie to dziwne stwory (nie skupiają się na tym co tu i teraz, a zamiast tego gapią się w swoje ekraniki telefonów), to już dokumentujący profesjonalnym aparatem z dala od widzów są godni pochwały – bo ich zdjęcia są piękną dokumentacją tego trudnego do uchwycenia zjawiska krótkich wybuchów na nocnym tle nieba (poniżej taka fotka zrobiona z drugiej strony Odry z widokiem na Wały Chrobrego i oblegających je widzów).
Inne atrakcje lata
Spacer i relaks z książką nad jedną z takich fontann (foto poniżej) wśród bujnej roślinności – to jest także to, co lubię i z czego chętnie korzystam. Jednak były i okresy takich upałów, że aż strach wychodzić z domu – wykorzystałem je choćby na obejrzenie serialu Twin Peaks – muszę przyznać, że dość dziwaczny w odbiorze, choć wciągający. Prócz serialu pochłonąłem także masę wywiadów wideo w sieci nakręconych przez niezależne telewizje – dość zaskakująca, ale przydatna i inspirująca wiedza.
Ponadto delektowałem się całe lato owocami (a początek września witam arbuzem i odmianą słodkich, bezpestkowych winogron dostępnych w Auchan), byłem także u znajomych byłem na grillu, gdzie nie tylko z rusztu szło jedzonko, sprawdzaliśmy również smak czekolady z nasionami konopi, którą sprowadziłem ze sklepu oferującego produkty naszych południowych sąsiadów – nic szczególnego w smaku, można ją porównać do zwykłej deserowej czekolady z drobnymi orzechami.
Udało mi się też zorganizować własny dzień bez internetu (plus noc na sen, razem ponad 30 godzin poza światem wirtualnym), i uwierzcie mi: da się! Świat się przez ten czas nie zawalił 🙂
Czy wiesz, że Twój dowód jest ważny tylko 10 lat?
Ten wakacyjny okres był również dla mnie wyjątkowy ze względu na kończący się termin ważności dowodu osobistego – przypominam wszystkim, aby dopilnowali swojego dowodu. Do urzędu trzeba się zgłosić przynajmniej miesiąc przed utratą ważności dowodu (to ważne, bo bywają takie banki, które blokują dostęp do konta, jeśli nie dostarczymy informacji o nowym numerze dowodu). Tyle bowiem wynosi czas produkcji nowego dowodu – który obecnie różni się od poprzedniego choćby tym, że wymagana jest nowa forma zdjęcia (i jest ono aż w 3 miejscach dowodu uwidocznione), a ponadto nie ma w nim adresu zamieszkania (dlatego warto nosić i tak przy sobie dodatkowo poprzedni dowód, o ile jest tam aktualny adres zameldowania).
U mnie w Szczecinie jest chyba jeden z niewielu urzędów w Polsce, gdzie do sal obsługi klienta znajdujących się na pierwszym piętrze prowadzą czerwone dywany, niczym na festiwalu filmowym dla gwiazd (po prostu urząd przejął skrzydło budynku, w którym wcześniej znajdowała się Filharmonia Szczecińska). Przez internet ściągnąłem formularz, zarejestrowałem się na wybraną godzinę i faktycznie praktycznie bez kolejki mogłem złożyć podanie, podobnie było z odbiorem dokumentu po miesiącu (a jak się komuś spieszyło, mógł też sprawdzać w sieci, czy już wcześniej dowód jest gotowy do odbioru) – krótko mówiąc: czerwone dywany, miłe panie i wizyta na czas – mamy prawdziwy XXI wiek w państwowym urzędzie!

