Fundusze inwestycyjne – czy warto z nich korzystać? Część 2

Wady Funduszy inwestycyjnychW pierwszej części opisu funduszy inwestycyjnych skupiłem się na zaprezentowaniu ich kategorii i zalet. Ale fundusze mają też sporo wad (zdecydowanie więcej niż zalet) i od tego zacznę dzisiejszą kontynuację omawiania tego tematu, bo każdy powinien mieć świadomość, kiedy warto z nich skorzystać, a kiedy trzymać się z daleka.

 Wady związane z inwestowaniem w fundusze inwestycyjne

 Biorąc pod uwagę różne klasy funduszy, różną kondycję giełd z całego świata z roku na rok (pod kątem akcji i obligacji), okazuje się, że nie można wyciągnąć wniosków ogólnych na podstawie tylko ubiegłego roku, gdzie przykładowo inwestujący w 2014 roku w fundusze inwestycyjne zarobili przeciętnie zaledwie 1,82% [źródło: 24finanse.pl]. Ale bywają i lata z średnią zarówno dwucyfrową liczbą procent zysku jak i straty na tak dużym poziomie. Im większe potencjalne zyski w długim okresie (np. 10 lat) tym większe ryzyko zmian wycen jednostek funduszy w trakcie trwania tego okresu.

No dobrze, ale na co komu uśrednione wyniki, każdy chce osiągnąć jak najlepsze rezultaty i tu możemy wpaść w pułapkę historycznych danych. Nie ma żadnej gwarancji, że fundusz, który w ostatnich 2-3 latach zarobił dużo powyżej średniej w swojej klasie, nadal będzie zarabiał ponadprzeciętnie w następnych latach. Wręcz przeciwnie, może tu wystąpić zasada dążenia do wartości średniej, czyli w najbliższym okresie będzie wypracowywał zysk mniejszy od średniej. Jeśli już ktoś zdecyduje się na daną klasę funduszy, np. akcyjne, to warto skorzystać z kilku ofert (np. wybrać trzy fundusze) i po równo wpłacać tam pieniądze, uśredniając poziom ryzyka, ale i zysku.

Jest jeszcze specyficzna cecha korzystania z funduszy otwartych, która bywa zarówno zaletą jak i wadą. Zaletą jest to, że możemy w dowolnym dniu roboczym złożyć zlecenie odsprzedaży jednostek danego funduszu (wszystkich bądź tylko pewnej części jednostek). Wadą jest to, że nie wiemy, po jakiej cenie ta transakcja zostanie zrealizowana (inaczej niż przy sprzedaży akcji, gdzie sami ustalamy próg cenowy). Wynika to z faktu, iż co prawda cena jednostki ustalana jest raz dziennie, ale nie musi to być danego dnia po skończeniu handlu na giełdzie, ponadto zlecenie przyjęte dziś najwcześniej księgowane będzie dopiero dnia następnego.

 Koszty dla inwestora

 Jest sprawą oczywistą, że w świecie finansów każdy, kto oferuje jakieś usługi, musi na tym zarabiać, zatem i Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych zarabiają i to na kilka sposobów. Obsługując klientów indywidualnych zwykle pobierają wstępną opłatę za nabycie jednostek funduszu (a czasem także za realizację naszego zlecenia ich późniejszej odsprzedaży) – to prowizja od 0,5% do nawet 5% inwestowanej kwoty, która zwykle idzie na pensje dla osób bezpośrednio kontaktujących się z klientem – to dużo, ale dla inwestora długoterminowego do zaakceptowania, bo to jednorazowa opłata. Z kolei obsługując klientów instytucjonalnych – przykładowo Towarzystwo Ubezpieczeniowe czy bank oferujący IKE (Indywidualne Konta Emerytalne) prowizje od nabycia zwykle mają gdzieś zamaskowaną wśród opłat regulaminowych. Tu warto zaznaczyć, że np. często powiązane kapitałowo z TFI może być Towarzystwo Ubezpieczeniowe oferujące klientom różne polisy inwestycyjne. Wtedy w praktyce wykupują w ramach tej polisy jednostki funduszu z owego TFI (kolejne opłaty dla tej samej grupy kapitałowej)

Są wyjątki od tej reguły, część TFI zgadza się na bezprowizyjne nabywanie jednostek przez zautomatyzowany system informatyczny, np. przez platformę internetową Supermarketu Funduszy Inwestycyjnych (usługa oferowana klientom mBanku).

Jest jednak jeszcze inna opłata, której w żaden sposób nie unikniemy i do tego pobierana co roku (w praktyce przeliczana jest proporcjonalnie na każdy dzień wyceny, więc nie zauważamy jej). Każdy fundusz sam ustala wartość tzw. opłaty za zarządzanie i uwzględnia ją w wycenach jednostek, pomniejszając realne zyski funduszu. Wartość ta zwykle waha się w przedziale od 1% do 5% w skali roku, przy czym te niższe wartości dotyczą tych stabilniejszych i mniej dochodowych funduszy typu pieniężnego lub obligacyjnego.

Najwyższe prowizje pobierane są od funduszy akcyjnych (lub funduszy specjalnych) – i to niezależnie od tego, czy zarządzającym udało się podnieść wycenę jednostek funduszu, czy też jej wartość w ciągu roku spadła. Nie ma też większego znaczenia, czy fundusz wykonuje dużo operacji kupna i sprzedaży papierów wartościowych na rynku, czy też ogranicza te działania do minimum. Według zasady: czy się robi, czy się leży, gwarantowane 4% rocznie funduszowi się należy. To oznacza, że jeśli np. fundusz odzwierciedla przykładowo wskaźnik giełdy WIG20 (20 największych reprezentatywnych spółek polskiego parkietu) i po roku wartość tego wskaźnika się nie zmieni, to wycena jednostek takiego funduszu obniży się o owe zdefiniowane w karcie funduszu 4% (to przeciętna wartość rocznej opłaty za zarządzanie dla polskich funduszy akcji, znacznie większa od ich odpowiedników zagranicznych, gdzie średnia europejska to ok. 1,75%, a amerykańska 0,95%! [źródło Skarbiec.biz, 2014]). To największa wada tego rozwiązania, mocno obniżająca realne zyski z giełdy i tylko w okresie hossy (dużych wzrostów na giełdzie) takie obniżanie zysku jest do zaakceptowania i mało zauważalne, w innych okresach to wręcz zabójcze dla portfela inwestycyjnego.

W 2015 roku na blogu http://www.mojaprzyszlaemerytura.pl dokonano kilku analiz dotyczących korzystania z funduszy. Pierwsza dotyczyła policzenia średniorocznego zysku z ostatnich 10 lat (kupując jednostki w 2005 roku) – przy czym dla uśrednienia wniosków autor policzył średnią z rezultatów aż 12 polskich funduszy akcji (to najbezpieczniejsza polityka dywersyfikacji (w ramach jednej klasy aktywów), bo dzięki niej jest mniejsza szansa, że akurat trafimy na najgorszy fundusz). Okazało się, że w tym okresie (gdzie była początkowo hossa, potem załamanie na rynku i lata odrabiania strat) ogólny wskaźnik polskiej giełdy WIG zyskał 101,48% (średniorocznie 7,26%, to całkiem przyzwoicie), natomiast średnia arytmetyczna z zysków tych 12 funduszy po 10 latach to zaledwie 55,11% (średniorocznie 4,16% – przy dużym poziomie ryzyka inwestycyjnego, to kiepski rezultat, bo nieznacznie przekraczający średni poziom lokat bankowych z całego okresu). Mam nadzieję, że te dwa pogrubione wyniki nie wymagają już dalszego komentarza i każdy sam wyciągnie wnioski, jak bardzo fundusze przycinają swoich klientów na zyskach! W przypadku funduszy akcyjnych w USA (które pobierają średnio czterokrotnie mniejszą kwotę za zarządzanie w porównaniu do tych oferowanych w Polsce) w perspektywie dziesięcioletniej aż 82% z nich nie pobiło wyników głównego indeksu S&P 500 (a 84% w ciągu ostatnich pięciu lat) – to również dane z 2015 roku [źródło Finansowy Ninja]. Warto przy tym zaznaczyć, że zwykle TFI likwidują te fundusze, które nie dają zadowalającego wykresu (tam gdzie zamiast wzrostów mamy znacznie zauważalne spadki wartości jednostek), sztucznie poprawiając sobie wizerunek – według zasady, co złego to nie my…

Znacznie lepszym rozwiązaniem jest korzystanie ze specyficznej odmiany funduszu odwzorowującego takie wskaźniki giełdowe (jak choćby WIG20), jakim są fundusze typu ETF (opis w dalszej części wpisu).

Jest jeszcze jedna ważna sprawa – powszechnie z usług funduszy inwestycyjnych korzystają firmy ubezpieczeniowe w ramach prowadzenia polis inwestycyjnych, w których to polisach pobierane są przeróżne dodatkowe koszty, o których nie chcę się tu rozwodzić, ale sprawiają one, że jeszcze dużo trudniej osiągnąć zauważalny zysk (i są to wieloletnie umowy z niekorzystnymi warunkami w przypadku wcześniejszej rezygnacji z takiej usługi). Mówiąc najkrócej: nigdy nie korzystaj z polis inwestycyjnych, bo to nie ma w Polsce sensu (i za granicą też, o czym przekonali się tam ludzie dużo wcześniej, niż u nas)!

Jest jeszcze jedna możliwość: oddać swój majątek pod zarządzanie specjalizowanej firmy, teoretycznie nie mamy już na głowie tego całego zamętu z nadzorowaniem rynków finansowych i funduszy, ale to sytuacja podobna do skorzystania z polisy inwestycyjnej (choć tu łatwiej o wyjście z inwestycji) zwłaszcza pod kątem podwójnej opłaty za zarządzanie (bo płacimy dodatkowo i to niemało za zarządzanie kupnem/sprzedażą jednostek funduszy inwestycyjnych – szczegóły tutaj. Zysk będzie jeszcze dużo mniejszy, niż wyliczony we wcześniejszym przykładzie odnoszącym się do 10 lat przetrzymywania jednostek 12 funduszy inwestycyjnych.

Nie zapominajmy też o niekorzystnych rozwiązaniach podatkowych. Od zysków wypracowanych w funduszach inwestycyjnych odprowadzany jest podatek 19% (identycznie jak przy lokatach), jednak gdy uzyskamy stratę, to nie da się jej później uwzględnić przy wypracowanym w przyszłości zysku, aby obniżyć zobowiązania podatkowe (a taka możliwość istnieje, gdy inwestujemy bezpośrednio w akcje na giełdzie). Wyjątek stanowią tzw. fundusze parasolowe, gdzie możemy odroczyć zapłatę podatku, gdy przenosimy swoje pieniądze z jednej klasy funduszu do drugiej, ale w ramach jednego „parasola”, czyli transfer taki możliwy jest wyłącznie w obrębie funduszy jednego TFI, pod warunkiem, że należą one do oferty funduszy parasolowych. Gdy zdecydujemy się na długoterminowe korzystanie z funduszy, to warto zainteresować się tym zagadnieniem w powiązaniu z ofertą, która pozbawiona jest opłat za nabycie i zbycie jednostek.

 Zalety funduszy klasy ETF

 ETF (ang. Exchange-Traded Fund) to rodzaj funduszu opartego o indeks giełdowy, np. najważniejszy na naszej giełdzie WIG20 jest reprezentowany na polskim rynku przez Lyxor ETF WIG20 (fundusz ten stara się wprost proporcjonalnie odwzorowywać jego zmiany cen). Nie wchodząc w szczegóły można powiedzieć, że to rodzaj funduszu inwestycyjnego, który jest dostępny na giełdzie papierów wartościowych. Do zakupu takich jednostek, identycznie jak dla akcji, potrzebne jest posiadanie rachunku maklerskiego. ETFów dotyczą te same reguły co handlu akcjami (zasady zysków i strat można bilansować razem z handlem akcjami) w tym opłata za kupno i sprzedaż, która wynosi zwykle około 0,39% wartości.

Z drugiej jednak strony, w odróżnieniu od zwykłych funduszy – mamy wpływ na to, po jakiej cenie chcemy jednostki kupić lub sprzedać, tak jak ma to miejsce w przypadku akcji. Cena zmienia się w czasie rzeczywistym, a nie raz dziennie, jak w zwykłych funduszach inwestycyjnych. Ponadto zaletą jest dużo niższa roczna opłata za zarządzanie, niż w przypadku tradycyjnych funduszy (dla wspomnianego Lyxor ETF WIG20 jest to 0,45%). Na krótki okres może ETF nie jest tak opłacalny jak fundusze akcji kupione bez prowizji, ale jeśli chcemy na dłużej niż kwartał inwestować w taki sposób, to ETF jest zwykle korzystniejszym rozwiązaniem. Niestety mimo tych zalet wciąż jest to w Polsce rozwiązanie mało popularne, a co za tym idzie, mały jest wybór dostępnych powszechnie ETFów (zupełnie inaczej jest na zachodzie, gdzie tanie zdywresyfikowane inwestowanie w akcje jest wręcz zalecane dla osób mniej znających się na rynku akcyjnym – jak twierdzi guru inwestycyjny Warren Buffett). Małe są też obroty tymi walorami na giełdzie.

 Ciekawostki związane z funduszami

 W Polsce mamy do czynienia z typowymi wymienionymi w pierwszej części kategoriami funduszy, ale na zachodzie nie próżnują i spotyka się coraz częściej systemy w pełni automatycznego handlu (funduszem zarządzają komputery w oparciu o wcześniej zaprojektowane algorytmy), w tym i tak nietypowe algorytmy, jak choćby przeczesujące internet w poszukiwaniu wiedzy o trendach (wnioskowanie opinii o nastrojach, emocjach na podstawie wypowiedzi z Twittera)!

Inną ciekawostką są tzw. czarne łabędzie, czyli coś, czego nikt by się nie spodziewał, że może istnieć (tak, okazuje się, że takie łabędzie istnieją i ktoś, kto pierwszy raz się z nimi zetknie, może być w lekkim szoku). Przykładem mogą być nieoczekiwane sytuacje sporych spadków w funduszach uznawanych za superstabilne. W takich funduszach dba się o bezpieczeństwo lokowanych środków jak i o sporą dywersyfikację (kupuje się obligacje lub akcje wielu spółek, aby zminimalizować ryzyko w przypadku problemów z pojedynczą inwestycją). Jednak jako przykład (nie jedyny w krótkiej historii krajowych funduszy) podam spadek w ciągu jednego dnia o 2,71% wyceny jednostek funduszu UniWIBID Plus, który wcześniej w ciągu około 9 lat istnienia na 2830 codziennych wycen w dni robocze tylko dwa razy minimalnie stracił (raz 0,11%, a raz 0,04%), a tu nagle taka niespodzianka. To niby żadna tragedia, ale z drugiej strony to blisko półroczny zarobek inwestora, który ulotnił się w jeden dzień. A powodem było ogłoszenie niewypłacalności i upadłości dużej spółki PBG budującej autostradę A1 pod Toruniem (to były czasy budowy autostrad i stadionów z okazji organizacji w Polsce Euro 2012). Fundusz posiadał najwyraźniej za dużo obligacji tej spółki (którą uznał za zbyt dużą i pewną wykonania realizacji rządowych zleceń, aby mogła upaść), a polskie prawo wymaga w dniu ogłoszenia upadłości danej firmy wyceniać wartość obligacji takiej spółki na 0 zł, nawet jeśli były one jakoś zabezpieczone majątkiem. Tego nikt się nie spodziewał w tak superstabilnym funduszu. Były i inne bardziej skrajne przypadki w tej samej klasie funduszy, których notowania i możliwość sprzedaży jednostek blokowano na długie miesiące – to też ogromne ryzyko zamrożenia gotówki, z którym w skrajnych przypadkach trzeba się liczyć (i do tego jest to zgodne z prawem).

Podsumowania klasycznego spinającego obie części tego cyklu nie będzie – każdy powinien sam powoli uczyć się wyciągać wnioski. Jedni bowiem uważają, że bezpieczeństwo inwestycji i stabilność zysków są najważniejsze. Inni uważają, że bez ryzyka nie ma zysków, każdy sam niech podejmie własne decyzje, w którą stronę pójść – jedno jest pewne, omówione tu wady korzystania z funduszy inwestycyjnych każdemu nieco otworzą oczy na trudny świat finansów osobistych!

Facebooktwitter

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.