Sezon teatralny 2017/2018 – część 2

Edukacja RityFoto: youtube.com (kadr z przedstawienia Edukacja Rity)

Przedstawienia, na które się wybieram mają głównie wydźwięk komediowy, ale nie w każdym przypadku. Są też i ambitniejsze spektakle i na jednym z takich byłem w sezonie 2017/2018. „Dziennik przebudzenia” to spektakl oparty na prozie Jerzego Pilcha. W sztuce dotykającej odwiecznego tematu przemijania ludzkiego życia i smutnej starości zagrali Adam Ferency i Joanna Kosierkiewicz. Ten duet świetnie się sprawdził, mimo że młodej aktorki (w 2012 ukończyła Wyższą Szkołę Komunikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia w Warszawie) nie znają widzowie telewizyjni i kinowi. Mówiąc w skrócie zarówno poziom sztuki jak i aktorzy, jak to się teraz mawia „dają radę” (ocena całościowa to 4- (w skali do 5)). Momenty humorystyczne także się w przedstawieniu pojawiają, nie jest to scenariusz z jakimś ciężkim tematem umierania na raka, dominuje raczej strach dojrzałego człowieka przed śmiercią i Bogiem, którego obawia się spotkać po śmierci. Z innych szczegółów: dekoracja niesamowicie skromna, ale przynajmniej tło sceny jest wzbogacone o multimedialną otoczkę.

Na zdecydowanie bogatszą dekorację trafiłem podczas spektaklu „Edukacja Rity” (patrz foto na początku wpisu), gdzie wkomponowano w nią pewien efekt przezroczystości. Akcja dzieje się w obszernym biurze wykładowcy wyższej uczelni – a jednocześnie w głębi sceny (poza scenografią główną – stąd niezbędna jej fragmentaryczna przezroczystość) momentami widoczny jest (po punktowym oświetleniu) muzyk grający na trąbce. Ta muzyka na żywo (głównie w formie przerywników) niesamowicie wzbogaca tę dobrą sztukę (trwającą 2 godziny – nie licząc przerwy).

Tytułowa Rita to nietypowa studentka, w którą wcieliła się Katarzyna Ucherska znana z serialu „Dziewczyny ze Lwowa” (tam jako Olya – typowa bidulka z poczuciem niższości, która zawsze ma pod górkę). Jako Rita to zupełne przeciwieństwo Olyi – rozrywkowa, z raczej silną osobowością (choć z poczuciem niższości i obawami wobec osób wykształconych). Wielkie pozytywne zaskoczenie – jej dynamiczna gra ukazuje spory talent aktorski. A grając u boku Piotra Fronczewskiego (prawdziwa gwiazda – aktor wielkiego formatu) tworzą fenomenalny duet. Sama akcja przynosi widzowi wiele wzruszeń i niemałą dawkę humoru na wysokim poziomie (nie jest to typowa prosta komedyjka objazdowa). To kolejny spektakl impresaryjny (za wysoką stawkę – bilety po 150 zł) wart swej ceny (ocena 4+/5). Polecam każdemu! Poniżej fragment przedstawienia:

Zupełnie odrębną kategorią są dla mnie teatry lokalne. W Szczecinie konkurują ze sobą Teatr Współczesny i Teatr Polski. W odstępie 2 tygodni miałem okazję zobaczyć, jak oba poradziły sobie z podobnym (przynajmniej w tytule) tematem pijaństwa.

Teatr Polski wystawia sztukę „Pijacy” – to w zabawny sposób przedstawione polskie podejście (znane od setek lat) do gościnności z uraczeniem wszystkich trunkami wręcz do upodlenia (przy suto zastawionym stole). Stroje Polski przedrozbiorowej, język znany choćby „Wesela” Wyspiańskiego, ale… wszystko na wesoło i przeplatane licznymi piosenkami z różnych okresów (w tym współczesnymi znanymi z typowych wesel – bez omijania nawet disco polo).

Na tym tle przedstawienie Teatru Współczesnego „Pijani” (scenariusz napisał modny ostatnio Iwan Wyrypajew) wypada zdecydowanie ambitniej, jeśli idzie o wymowę, głębię przemyśleń – również i w tym przypadku ukazuje ludzi będących pod wpływem alkoholu. Choć i ta sztuka jest momentami zabawna, to zawiera głębszy przekaz na temat sensu życia, istoty miłości – wsłuchując się w liczne monologi (przeplatane zwykłymi rozmowami osób pijanych), otrzymujemy mocne przesłania np. o tym, że nie ma większego sensu gromadzenie wszelakich dóbr (marnowanie na to całego czasu) w obliczu odejścia z tego świata. Na uwagę zasługuje też debiut sceniczny w rodzinnym mieście (po łódzkiej szkole aktorskiej) Karoliny Sawki, znanej wcześniej jako Nelly z nowszej wersji filmu „W pustyni i w puszczy” (tam grała urocze dziecko, a w „Pijanych” przypadła jej rola młodej prostytutki, z którą sobie dobrze poradziła). Idąc na premierę tej sztuki, nie spodziewałem się tak urozmaiconej dekoracji dodatkowo wzbogaconej ciekawymi elementami multimedialnymi (Teatr Współczesny słynie z niezwykle skromnych w formie dekoracji często w postaci różnych surowych rusztowań). Obie sztuki o nietrzeźwych bohaterach są godne polecenia, ale jak zwykle uchylam się od oceny (punktowej) lokalnych przedstawień.

Kwiecień 2018 okazał się być obfitujący w sztuki, które chciałem obejrzeć. Odwiedziłem dzięki temu wszystkie trzy sceny Teatru Współczesnego. Najbardziej pokręcone przedstawienia pojawiają się zwykle w Malarni i tak też było tym razem. „Łzawe zjawy roku pamiętnego” to trwająca 65 minut podróż po… No właśnie, nie do końca wiadomo po czym? Jedna z niewielu sztuk, których nie byłem w stanie zrozumieć, przeplatanie scen (bez wystarczająco wyraźnego ich rozdzielenia), w których pojawiają główni bohaterowie ze swym codziennym niezbyt szczęśliwym życiem, a po chwili do głosu dochodzą jakby tytułowe zjawy (postacie żyjące poza światem żywych). Poruszane są zarówno tematy znużenia w związku, szeroko pokazywany jest temat seksualności, jak i sprawy religijności, są też nawiązania do mentalności ludzi wychowanych w PRLu. To przedstawienie polecam jedynie najbardziej zagorzałym fanom ambitnego współczesnego teatru (nazwa placówki do czegoś w końcu zobowiązuje).

Druga kameralna scena to Teatr Mały, gdzie miałem okazję zobaczyć trwający godzinę monodram „Kalifornia nieśmiertelni” w wykonaniu Macieja Litkowskiego. To wspomagana multimedialnie fragmentami filmów i nagrań opowieść o polskich celebrytach lat 60-tych. Historia prawdziwa, choć wiele zagadnień w niej zawartych jest jakoś wyrwana z kontekstu i zmontowana na potrzeby pełnej opowieści ocierającej się wręcz o teorie spiskowe. To opowieść o znanych Polakach takich jak Polański, Komeda, Hłasko, o tym co ich łączyło, ale wybiegająca dalej, bo twórca scenariusza wprowadza do opowieści postać Charlesa Mansona. Do ciekawostek mogę zaliczyć stojący na wsporniku przez całe przedstawienie spory blok suchego lodu, a także fakt, że podczas każdego przedstawienia aktor musi połamać kolanem kasetę VHS (dekoratornia z pewnością zgromadziła pewien zapas tych raczej już nieużywanych nośników wideo). Choć w treści są dość naciągane fakty, to całość da się obejrzeć.

Najlepiej z kwietniowych spektakli wypadł „Bzik. Ostatnia minuta”. To spektakl w dwóch aktach grany na deskach dużej sceny Teatru Współczesnego. Tu postarano się o wysoki poziom wielu form wyrazu aktorów, którzy licznie angażują też publiczność (nawet jeszcze przed spektaklem zaczepiają gromadzące się na widowni osoby). Sama scena nie była punktem centralnym spektaklu, w środku pierwszych 6 rzędów wymontowano sporą część widowni, chcąc zbliżyć się do widzów. Ale to mało, aktorzy momentami siadali też na widowni i spora część sztuki rozgrywała się w różnych jej miejscach. Sam wziąłem udział aż w trzech scenach, siedząc obok jednego z miejsc zarezerwowanych dla aktorów. Pomagałem między innymi pozbyć się narkotyków jednemu z bohaterów, w innej scenie jedna z aktorek dobierała się też (niestety nie do mnie) do mojej odzieży, szukając metek ubrań, które miałem na sobie. To był przytyk do ludzi współczesnego bogatego zachodu, że nie przejmują się losem tych, którzy za marne grosze w ciężkich warunkach pracują przy produkcji taniej odzieży.

Ogólnie cała wymowa sztuki nakierowana była na zderzenie ludzi z cywilizowanych krajów z ludami tubylczymi (zarówno we współczesności – kierunek Tajlandia itp. jak i w przeszłości: Krzysztof Kolumb i jego ekipa narzucający swoją wolę ludom Ameryki Południowej). To szerokie omówienie wyzysku i niesprawiedliwości ukazane w zabawnej formule przy użyciu licznych ciekawych form przekazu (ciekawe instrumenty muzyczne, dekoracje, dziwaczne ubiory, wychodzenie aktorów z ról i mówienie coś od siebie, szeroka interakcja z widzami). Podsumowując: sztuka warta zobaczenia (mimo czasu jej trwania: aż 165 minut włącznie z przerwą), choć można wylądować na scenie, a nawet zostać oblanym wodą lub zakrzyczanym przez „stado małp” – aktorów stosujących techniki dźwiękonaśladowcze zwierząt z dziczy. No ale do odważnych świat należy 🙂 W teatrze bywać warto!

Zakończyłem sezon wyjątkowo późno, bo w ostatnim tygodniu czerwca, ponownie goszcząc na widowni Teatru Małego w Szczecinie. Spektakl „Arcydzieło na śmietniku” to zabawna opowieść o kobiecie, która przez przypadek stała się właścicielką prawdopodobnego dzieła. O tym czy to prawdziwy obraz, czy też podróbka, ma zadecydować ekspert, który zjawia się w przyczepie kempingowej właścicielki obrazu. Ten spektakl powstał z okazji jubileuszu czterdziestolecia pracy artystycznej Anny Januszewskiej i Grzegorza Młudzika. Tę parę już niejednokrotnie podziwiałem w ciekawych przedstawieniach. A ta najnowsza sztuka również jest warta obejrzenia – polecam! W różnych obsadach grywają ją w wielu miastach naszego kraju.

Facebooktwitter

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.