Kobiety mafii – nowa trylogia Patryka Vegi

Kobiety mafii Patryk VegaFoto: youtube.com (kadr z filmu)

Zima 2018 roku przywitała nas kolejną premierą filmu Patryka Vegi „Kobiety mafii”. Najkrótsza opinia może być taka: kto jest fanem produkcji Vegi, ten uzna, że film jest bardzo dobry, pozostali będą wylewali pomyje niezależnie od tego czy film obejrzeli… W premierowy weekend wybrałem się na seans i nie żałowałem, sala była praktycznie pełna.

Recenzje w sieci są różne, ci wysublimowani „eksperci” kinowi piszą o przerysowanym świecie gangsterskim i nawet na zadadzą sobie trudu, aby zrobić rozeznanie w środowisku, o którym ten film jest (podobne opinie były przy premierze „Botoksu”). A akurat Patryk Vega właśnie dlatego ma takie sukcesy w polskim kinie, że stawia przede wszystkim na realność, precyzyjnie dobiera fragmenty z życia wzięte (konsultując się ze środowiskiem przestępców, policji, służb specjalnych), a że to życie dość specyficzne (gangsterzy, lekarze), tego już pseudorecenzenci zachwycający się światem amerykańskich filmów (nijak mających się do specyfiki Polski i Polaków) nie są w stanie dostrzec. A prawda jest taka, że Polacy sami głosują, płacąc za bilety do kina, pokazując przy tym, że właśnie na takie filmy chcą masowo chodzić (podobnie jak to się ma z popularnością muzyki disco polo, której niby nikt nie słucha)…

Wiadoma rzecz – film o mafii, to film pełen przekleństw, brutalności (w tym seksualnej), scen niezwykle drastycznych (bez żadnego pola do domysłów). Kto nie trawi takiego kina, nie powinien go oglądać, a przy tym mówić, że to kiepski film.

Czy „Kobiety mafii” różnią się czymś od innych filmów Vegi? Owszem, poprzednie produkcje („Botoks”, „Pitbull”, „Służby specjalne”) miały charakterystyczny sposób montażu i scenariusza obfitujący z nadmierną liczbę wątków, na ekranie panował pewien rodzaj chaosu utrudniający niektórym widzom pełen odbiór filmu jako spójnej całości. Tym razem Vega się postarał i mamy już spójny scenariusz, co niby pozytywne, choć nielicznymi momentami wprowadza dłużyznę w tym pełnym akcji filmie. Bardziej przyłożono się też choćby do wątków miłosnych, rodzinnych.

Patryk Vega zebrał pewną ekipę „swoich” aktorów i ich powtarzalność na ekranie nie zawsze jest pozytywne dla całego filmu, zwłaszcza gdy co pół roku widzi się na ekranie ten sam zestaw aktorów. Mimo tego dobrze dobrano aktorów do ról (silnych lub pokręconych kobiet: Olga Bołądź (musiała się do roli nauczyć tańca na rurze), Agnieszka Dygant, Katarzyna Warnke (głupota bohaterki rozwali każdego widza), Aleksandra Popławska, a także typowi gangsterzy: Bogusław Linda, Tomasz Oświeciński). O ile uważam Janusza Chabiora za pewien fenomen ostatnich lat, to absolutnie nie rozumiem promowania tej dwójki młodych „gwiazd” ekranu: Piotr Stramowski oraz Sebastian Fabijański (może zwyczajnie dla kobiet są pociągający i stanowią dodatkowy magnes przyciągający do kina). Poza wyrazistymi postaciami czterech wcześniej wymienionych kobiet (które świetnie odegrały swoje role) Vega nie silił się (jak producenci komedii romantycznych) na dodatkowe ładne, młode i dobrze rozpoznawalne aktorki jako tło, żeby tylko podnieść oglądalność filmu.

Najciekawsza jest zapowiedź, że będzie kontynuacja (bo z założenia to trylogia) w obliczu tego, że mnóstwo bohaterów już w pierwszej odsłonie ginie. Ja z pewnością na kolejne części się chętnie do kina wybiorę. Nie ma wątpliwości, że to film roku pod względem oglądalności, zagrozić mu może jedynie ostatnia odsłona „Pitbulla” (zarazem pierwsza, której nie robił Vega, lecz Pasikowski) ewentualnie jakaś polska komedia romantyczna pokroju „Listy do M. 4”, jeśli się pojawi). W premierowy weekend (włącznie z seansami przedpremierowymi) sprzedano 683 806 biletów!

Jeśli ktoś się waha, proponuję zapoznać się ze zwiastunem.

Facebooktwitter

5 komentarzy

  1. Blog Ozonee 24 lutego 2018 Odpowiedz
  2. Kuba 25 lutego 2018 Odpowiedz
  3. Immoral 25 lutego 2018 Odpowiedz
  4. Karol Bankowy 1 marca 2018 Odpowiedz
  5. Karina 1 kwietnia 2018 Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.