„11 minut” to tytuł najnowszego filmu w reżyserii Jerzego Skolimowskiego, o którym było głośno przed pięcioma laty za sprawą filmu „Essential Killing”. Tym razem znów mamy do czynienia z filmem z kategorii tych festiwalowych, czyli raczej z obszaru ambitniejszego kina – to koprodukcja polsko-irlandzka, którą zakwalifikowano w Polsce do konkurowania o nagrodę Oscara. No i tu z pewnością można oczekiwać wyjaśnienia sporej rozbieżności między raczej negatywnymi komentarzami w sieci przeciętnych, płytkich widzów, a dobrymi recenzjami zachodnich krytyków filmowych.
A skąd takie porównanie do Lyncha i czy aby uprawnione? Na pewno nie tak zdecydowanie. Jego filmy charakteryzuje to, że nie wszystko jest takie, jakie początkowo się wydaje, a całość przebiegu akcji trzeba sobie poskładać z kawałków (np. Zagubiona autostrada, Mulholland Drive, Miasteczko Twin Peaks). No i chyba w przypadku filmu Skolimowskiego nie ma takiego momentu przełamania z części takiej oczywistej, do bardzo zaskakującej (ten zabieg pojawia się też w niektórych opowieściach Tarantino) – ale nic nie szkodzi, chyba nawet lepiej, że nie w pełni jednego reżysera da się porównać do innego znanego twórcy.
Mamy tu trwającą 81 minut opowieść o wydarzeniach z 11 minut widzianych oczami różnych przypadkowych bohaterów – pod tym kątem to już drugi polski film w ciągu roku, jaki widziałem. Poprzednia historia to „Warsaw by Night”, film z 2014 roku. W przypadku „11 minut” mamy dość poszatkowaną opowieść sporej liczby bohaterów, poszczególne opowieści odsłaniane są po kawałku naprzemiennie (w „Warsaw by Night” były to kolejno opowiedziane historie ze wspólnymi punktami, w których bohaterowie się spotykają).
Wyprodukowano już na świecie tak wiele filmów, że łatwo do nich (zapewne nieco na siłę) znaleźć tu odniesienia, ale nie chcę tego robić, choć w filmie pojawia się trochę niejasnych scen o charakterze wręcz tajemnym, nad którymi widz sam powinien pogłówkować. Choćby nad tym, co to za obiekt na niebie zobaczyła część bohaterów filmu (dodam, że jest w filmie jedna scena nakręcona z tego obiektu i nie chodzi o dron itp. zabawkę).
W pewnym sensie to film o ulotności i kruchości ludzkiego życia, widzimy w nim wielu bohaterów, o których dotychczasowym życiu niewiele wiemy, mimo iż pewne sceny nawiązują do ich wcześniejszych zdarzeń, to skonstruowane są tak, aby jedynie mnożyć niedopowiedzenia (choćby historia byłego nauczyciela sprzedającego hot-dogi).
Co do samych aktorów, to na uwagę zasługuje wiele równorzędnych ról, ale wymienię tu przykładowo postać Wojciecha Mecwaldowskiego, który świetną rolę zagrał też w filmie „Dziewczyna z szafy” – o tym wspominam także z innego powodu, bo w obu filmach pojawia się motyw wizji pojawiających się pod wpływem narkotyków, a także dlatego, że gra w obu obok Mecwaldowskiego także Piotr Głowacki (mający również swój wkład we wspomnianym wcześniej obrazie „Warsaw by Night”).
„11 minut” to film nie dla każdego, ale jednocześnie nie nazbyt ambitny, aby go unikać – na pewno warty obejrzenia zwłaszcza przez fanów polskiego kina, o ile ktoś (z powodu dość dynamicznie zrobionego zwiastuna) nie nastawia się na masowe kino akcji z półki typu najnowszy Bond czy Terminator.
Jak dla mnie totalny niewypał.
Mr K. ostatnio opublikował…RELACJA NA ŻYWO: TOP MODEL #10
Aż sama zerknę co to za film, by też móc ocenić!
Od kilku lat unikam polskich produkcji i tym razem będzie podobnie. O filmie słyszałam, ale nie zachęca mnie by obejrzeć.
Kamila Kołodziejczak ostatnio opublikował…Trust Flow co to jest?
A szkoda, nie bez powodu np. w 2016 roku sporo polskich produkcji (których opisy można znaleźć na moim blogu) należy do najczęściej oglądanych w naszych kinach, amerykańska sztampa może tylko pomarzyć o takich rezultatach.
Grzegorz Deuter ostatnio opublikował…Teatralne atrakcje pierwszej połowy 2016 roku – występy lokalne
Od dawna nie widziałam dobrego polskiego filmu (nieco lepiej ma się rzecz z serialami). Ale Mecwaldowskiego uwielbiam i z chęcią bym go znów na ekranie ujrzała.
Karolina Kary B ostatnio opublikował…3 rzeczy, które potrafię zrobić co najmniej tak samo dobrze jak facet!
Widziałam „Essential Killing”, myślę, że przy okazji obejrzę też „11 minut” 🙂
Mencwaldowskiego bardzo lubię, ale „kino” polskie ostatnio bardzo zawodzi. Hasło polski Lynch (którego uwielbiam), powoduje u mnie raczej obawę niż zachętę. Podobnie było z „Kołysanką” promowaną jako horror w klimacie komedii – szmira jakich mało.
Mnie się Kołysanka podobała jako komedia 🙂
Grzegorz Deuter ostatnio opublikował…Szkoła uwodzenia Czesława M. – Recenzja
Brzmi niezwykle ciekawie, niestety nie widziałam jeszcze tego filmu. Zastanawiam się, czy rzeczywiście ma szansę na Oscara. Byłoby miło, żeby doceniono polski obraz.
Kinga Frelichowska ostatnio opublikował…W pracowni Mistrza
Niestety to wpis sprzed roku i wtedy była taka szansa, ale niewykorzystana…
Grzegorz Deuter ostatnio opublikował…Sługi boże – spóźniona recenzja
Zaintrygowałeś mnie, choć za Skolimowskim nie przepadam. Jednak po Twojej recenzji sięgnę po ten film, choć co do Oskarów, to całym sercem kibicuję Pawlikowskiemu i jego Zimnej Wojnie.
Nie zwróciłeś uwagi, że to wpis z 2015 roku 😉
Grzegorz Deuter ostatnio opublikował…Pitbull. Ostatni pies