Foto: Spektakl „Alibi od zaraz”
Tym razem miałem wyjątkowo krótką przerwę między poprzednim (2017/2018) a nowym sezonem teatralnym. Ostatnią sztukę przed wakacjami widziałem w ostatnim tygodniu czerwca, a nowy sezon rozpocząłem już 10 sierpnia 2018. W obu przypadkach mimo wyjątkowo ciepłych dni zadbano o właściwą (ale nie nadmierną) klimatyzację.
„Pensjonat Pana Bielańskiego” to niezwykle zabawna komedia odnosząca się do dawnej staropolskiej gościnności, a akcja w większości dzieje się w Krakowie. Ukazano w niej czasy zaboru austriackiego, kiedy to na porządku dziennym były pojedynki honorowe, a kobiety z bogatych domów nie zajmowały się takimi drobnostkami jak zarabianie na siebie. Dobry scenariusz, piętnastoosobowa solidna obsada w trwającym dwie i pół godziny (z jedną przerwą) przedstawieniu Teatru Polskiego w Szczecinie to gwarancja dobrej zabawy – serdecznie polecam!
Na drugie lokalne przedstawienie trafiłem pod koniec września, tym razem do Teatru Współczesnego w Szczecinie. „Najlepsza wiosna” może być zaskoczeniem nawet dla najwytrawniejszych widzów, spektakl bowiem rozgrywany jest nie na jednej z trzech scen, jakimi dysponuje Teatr Współczesny, lecz na tyłach Dużej Sceny, gdzie znajduje się Foyer – bardzo przydatne w przerwach między poszczególnymi aktami. Spora przestrzeń i duży bar, gdzie można zamówić kawę, zimne napoje czy nawet lamkę czegoś mocniejszego. Tym razem bar stał się częścią dekoracji samej sztuki. „Najlepsza wiosna” nie jest najłatwiejsza w odbiorze, gdyż mamy do czynienia nie tylko z pierwszą płaszczyzną, gdzie aktorzy wcielają się w role i odgrywają przedstawienie. Tu mieliśmy okazję zapoznać się też z drugą płaszczyzną, kiedy to bohaterowie sztuki wcielają się w role własnego scenariusza, odgrywając go sami przed sobą i to wielokrotnie (nawiązanie do historii Bonnie i Clyde’a), zmieniając przy tym nieco niektóre szczegóły historii.
Zwykle w teatralnych scenariuszach dopuszcza się nieco niedomówień, aby to widzowie mogli sobie resztę sami dopowiedzieć. Tu posunięto się dalej, w mojej ocenie trudno uchwycić właściwe przesłanie twórcy, bo jakby większość układanki widz sam sobie powinien ułożyć w głowie. Dziwny scenariusz i forma, wielowymiarowa gra aktorska jak i wykorzystane rekwizyty podsuwają widzowi skojarzenia z twórczością Lyncha – nie tylko ja odniosłem takie wrażenie.
Jednak większość sztuk tego sezonu, które obejrzałem, to wizyty ekip gościnnych na deskach lokalnych teatrów, jak to zwykle bywa ekip głównie z Warszawy. Na pierwszy ogień poszła typowa komedia pomyłek „Alibi od zaraz” Teatru Capitol. Rzut oka na ich stronę wystarcza, aby zauważyć, że spektakl ma podwójną obsadę (a przypadku jednego z bohaterów potrójną) – ułatwia to organizację wyjazdowych przedstawień, ale nie zawsze widzowie wiedzą, kto się pojawi w danej roli. Patrząc na poniżej zaprezentowany zwiastun (niech nie oglądają ci, którzy chcą się wybrać na tę sztukę, totalny spojler – jak mawiają internetowi wyjadacze), muszę przyznać, że trafiłem na znacznie słabszą obsadę (nie było ani Katarzyny Skrzyneckiej ani Aleksandry Szwed, której jeszcze na żywo nie miałem okazji oglądać, za to natknąłem się na Marcela Borowca, znanego ostatnio z serii kampanii reklamowych jednej z dużych sieci handlowych, gdzie pojawiał się w duecie z Wojciechem Mannem).
Co do gry aktorskiej, to raczej przeciętnie, może poza głównym bohaterem, w którego wcielił się Wojciech Wysocki (wystarczyło zagrać tak, jak w serialu „Ranczo” i już rola gotowa). Tu duży plus dla wczucia się aktora w rolę. Sam scenariusz (dla widza obytego w komediach pomyłek) wydaje się dość płytki, a etap lawirowania i zaplątywania się w kłamstwa części bohaterów zaczyna się już prawie na samym początku, bez zbyt długiego wprowadzania w temat (brak silniejszego zwrotu akcji). Owszem, można się pośmiać, a że widzom bardzo się spodobało (oklaski na stojąco), stąd naciągnę ocenę na 4-. Ale do sztuk pokroju „Mayday” daleko temu spektaklowi.
Następne przedstawienie gościnne, choć też o wydźwięku komediowym (ale trochę też momentami melancholijnym), to można uznać za zdecydowanie ambitniejsze w kontekście scenariusza. „Mała rzecz, a cieszy” to kolejny spektakl z Warszawy, a dokładniej z Teatru IMKA. Z czworga aktorów znałem tylko Piotra Cyrwusa (chyba każdy zna Ryśka z Klanu). I tu muszę się przyznać, że z pozostałej trójki dwoje aktorów mnie zaskoczyło – z twarzy (jak to mawiają) nie podobni do nikogo. A akcja była tak wciągająca, charakteryzacja i gra aktorska na tyle dobre, że nie zauważyłem, iż zagrali po 4 role! To znaczy oprócz swych dominujących także po 3 epizodyczne. Świetnie ułożony zabieg scenarzysty! Takie zabiegi widywałem wielokrotnie (w przedstawieniach lokalnych teatrów), ale byłem to zawsze w stanie wychwycić, znając samych aktorów. A tym razem nie załapałem tego nawet podczas solidnych braw, które ze sceny odbierało właśnie tylko czworo aktorów. Polecam, solidna 4+.
„Kolacja pożegnalna” to tytuł kolejnej gościnnej komedii, jaką obejrzałem w końcówce 2018 roku. Teatr Komedia z Warszawy zagrał na deskach teatru dla dzieci (Pleciuga w Szczecinie) – to często wynajmowana sala na takie okazje, niestety widownia jest z dość wąskimi krzesłami (dla dzieci wygodne, ale już dla dorosłych nie aż tak bardzo… co było trochę odczuwalne przy dwugodzinnym spektaklu bez żadnej przerwy). Ponadto akustyka sali nie jest na wysokim poziomie, co sprawiło, że troje aktorów grających bez mikroportów miało nie lada zadanie, aby swym głosem dotrzeć do wypełnionej sali złożonej z 13 szerokich rzędów (po około 20 miejsc) i jednocześnie przedrzeć się przez pracujące i słyszalne w ciszy wentylatory (nie wiem czy klimatyzacji, czy tylko chłodzące oświetlenie). Z tym kłopotem nie poradziła sobie kompletnie Małgorzata Foremniak (którą miałem okazję podziwiać kilka lat wcześniej w innej sali i nie miałem zastrzeżeń co do donośności jej głosu). Siedząc w VI rzędzie musiałem solidnie wytężać wszystkie zmysły, aby nie stracić kontekstu jej wypowiedzi… A co mają powiedzieć ludzie siedzący w dalszych rzędach? Po wyjściu z sali słychać było zniesmaczenie niektórych.
Znacznie lepiej poradzili sobie panowie (wiedzą dobrze, co to aktorska gra z przepony): Piotr Gąsowski i Janusz Chabior – całe szczęście, to głównie oni ciągnęli akcję i byli zabawni w swych rolach (co ciekawe w ramach tytułowej kolacji przez pewien czas ci dwaj bohaterowie zamienili się rolami, udając siebie nawzajem – dodało to mnóstwo śmiechu na sali). Mimo tych niedociągnięć samo przedstawienie było na wysokim poziomie, a sama komedia na szczęście nie była kolejną z kategorii tych komedii pomyłek. Oceniam je na dobrą czwórkę z plusem i polecam każdemu.
Ostatnie gościnne przedstawienie, jakie obejrzałem w 2018 roku to komedia „Pikantni” w czteroosobowej obsadzie. Co warte podkreślenia to kolejna sztuka nie tych z cyklu komedii pomyłek. Za to z pomysłowym scenariuszem i co ważne dobrze wyreżyserowana przez Tomasza Gawrona. Dzięki niemu aktorzy doskonale odnaleźli się w swych rolach. Zwłaszcza do celebrytek takich jak Anna Mucha i Barbara Kurdej-Szatan nie można mieć zastrzeżeń, panie świetnie zagrały, odnajdując się w niełatwym temacie. Dwie pary bohaterów spotykają się pierwszy raz, a celem spotkania jest seks grupowy, który dla większości z nich jest zupełną nowością. Pełna humoru, nietrywialna opowieść warta obejrzenia, bez problemu wystawiam maksymalną ocenę 5!
Ciekawostką była scena, w której występowała wyłącznie Anna Mucha. Mimo komediowego wydźwięku sztuki miała to być poważna i smutna scena, a Annie zdarzyło się na jej początku kichnąć i to ją „ugotowało” na pewien moment, – choć usta miała zakryte (zgodnie ze scenariuszem) dłońmi, to zamiast smutku i powagi chwili widać było, że się zaczęła śmiać 😉
6 przedstawień między sierpniem a grudniem to całkiem niezły rezultat, mam nadzieję, że do końca sezonu będzie to dwucyfrowa liczba. Za pół roku druga część relacji z sezonu 2018/2019.