Maj to w Polsce (przynajmniej dla mnie) najgorszy miesiąc pod kątem spożywania owoców, za którymi przepadam. Można powiedzieć, że to właśnie okres oczekiwania na początek sezonu, który zaczyna się w czerwcu. Wtedy to pojawiają się w sprzedaży nasze krajowe truskawki (słodkie w odróżnieniu od tych dziwnych hiszpańskich). Zaraz potem dołączają moje ulubione czereśnie (nr 1 na mojej liście), a także arbuzy sezonowe – to tak w okolicach drugiej połowy czerwca. Owszem – arbuzy są dostępne przez cały rok, ale poza sezonem sprowadzają je z Ameryki Południowej, a tamte są kiepskie w smaku, jakby kapciowate i mało słodkie (a jednocześnie kilka razy droższe od tych w sezonie). Co prawda arbuzy zwykle nie są z Polski (choć i tu niektóre odmiany się uprawia), ale te sezonowe są z Europy, z południowych jej zakątków – i dzięki słońcu są słodkie i soczyste, w sam raz na lato!
Lipiec jest najobfitszy, bo dołączają jagody, borówki, maliny, porzeczki, agrest, morele – do wyboru, do koloru, kto co lubi. Truskawki i czereśnie nadal są dostępne, ale z końcem lipca ich źródło wysycha. Sierpień to dobry czas na brzoskwinie, nektarynki (ważne, aby były one miękkie, bo często w hipermarketach totalnie twarde niedojrzałe sprzedają), są też śliwki, pierwsze jabłka, gruszki (ciągle dostępne też morele, borówki, maliny – z nich najczęściej korzystam). Do września spotkać można późne odmiany truskawek, choć droższe, to jeśli w słoneczne dni dojrzewały, będą nadal słodkie, potem to już tylko ten badziew o tej samej nazwie lecz z Hiszpanii przez resztę roku jest dostępny.
Kiedy kończy się u nas okres ciepłej pogody, pozostają na zimowy czas jabłka i gruszki odpowiednio magazynowane, ale to trochę za mało urozmaicona oferta. Zaczynają się inne sezony, w tym na kiwi, mandarynki, pomarańcze, grejpfruty – jednak nie ma co z ilością ich spożywania przesadzać, bo jeśli chodzi o cytrusy, są one owocami wychładzającymi organizm i jest to dobre dla tych mieszkańców, tam gdzie te owoce dojrzewają, a niekoniecznie dla Polaków w śniegowym klimacie.
Październik jest zatem takim przełącznikiem na tryb zimowy, pojawiają się wtedy także winogrona, ale za tymi z pestkami nie przepadam, jest już wtedy za to dostępny ciekawy owoc: kaki (inna nazwa to sharon), pomarańczowa kula jednolitego słodkiego owocu wielkości od mandarynki do jabłka (zależy od gatunku), którą można zjeść w całości (czasem trafić można na pestkę podobną do tej w śliwkach, ale to rzadkość), niektórzy obierają skórkę, ja się tam w takie ceregiele nie bawię. Uwielbiam te kaki, ale ileż można dzień po dniu je zajadać, wszystko się z czasem nudzi, a zanikają po nowym roku, czasem dostępne do końca stycznia (widocznie sezon na nie się kończy, poza sezonem też bywają, ale dużo droższe). Wtedy przerzucam się na mango (jak krój Julian z Madagaskaru), ale koniecznie musi to być odmiana dużych owoców (są droższe, ale tylko te uważam za prawdziwie smaczne i soczyste), mają taką wersję np. w Tesco z naklejką informującą o tym, że są od razu zdatne do spożycia – znaczy dojrzałe (skórki nie zjadamy, w środku jest też wielka płaska pestka). Owoc ten powinien być lekko miękki w dotyku (twardy oznacza, że nie jest dojrzały i raczej w warunkach domowych się już nie dojrzeje). Najlepsze sprzedają w Tesco i Biedronce (cena w mijającym sezonie to około 15 zł za kg, czasem sprzedawane na sztuki), na twarde niestety trafiam w Auchan i Carrefourze – różnica w jedzeniu jest jak między twardą a miękką gruszką.
Ale nawet i mango może się znudzić, wspierać się warto całorocznymi jabłkami, gruszkami, bananami, trochę mandarynkami (ale lepszych gatunków, bo niektóre tanie hipermarketowe są kiepskie, drobniutkie i zbyt kwaśne, z masą pestek) – o różnorodność trzeba dbać, choć w maju czuję już przesyt tego, co jest dostępne. Dlatego szukam nowych inspiracji i tu z pomocą przyszło mi ostatnio Tesco, w którym to wprowadzili dwa ciekawe owoce.
Pierwszym z nich jest owoc Physalis sprowadzany z Kolumbii. Pakowane są one w koszyczku po 100g (tak na etykiecie napisano, po zważeniu samych owoców wyszło mi 107g), cena 4,99 zł (widziałem też w Makro po 5,39 zł) jest dość wysoka, ale w celu spróbowania warto się skusić i sięgnąć po jedno opakowanie. Owoce są w dziwnej otoczce jakby wysuszonych liści, w środku znajdziemy jednak ciekawy maleńki owoc (o wielkości od małej do największej czereśni, im większy owoc, tym słodszy) – wyglądem przypomina małego pomidorka, a kolorem identyczna pomarańczowa barwa, jak kaki. W sieci piszą, że to roślina jednoroczna, ale spokojnie rosnąć może i naszych polskich warunkach na działce, tylko prawie nieznana u nas, a szkoda.
Wyciąganie owoców z tych osłonek nie stanowi problemu, jedyne co mnie zdziwiło, to że owoce pokryte są czymś w rodzaju tłustej warstwy, co jest bardzo niewygodne, ale da się to zmyć wodą, tylko dokładnie trzeba każdą kulkę obmyć. W moim opakowaniu było 21 takich kulek. Są one w pełni jadalne, ze skórką, nie mają twardych pestek, a raczej jadalne nasionka jak w mikropomidorkach czy agreście. Uważam physalis za smaczny owoc (choć nie tak świetny jak kaki), ale co do smaku, to mam problem z opisaniem i porównaniem do czegokolwiek innego. W sieci piszą, że to połączenie smaku ananasa i pomidora, inni zaś że smakuje jak coś między agrestem, a porzeczką. Faktycznie do ananasa bym tego nie odniósł, prędzej do posmaku słodkiej czerwonej porzeczki, może bardziej kwaskowaty posmak przypomina cytrusy – ale brak mi czegoś, co porównać można z drugą, słodkawą nutą. Nie potrafię też dobrze tego ocenić, bo w zależności od wielkości i stopnia dojrzałości owoce te mocno różnią się smakiem. Te mniejsze i mniej dojrzałe są bardziej kwaskowe, a nawet gorzkawe.
Drugi owoc premierowy w moim Tesco to mangostan – nie ma on nic wspólnego z owocami mango. Wcześniej o nim tylko czytałem, bo ponoć nie są trwałe w dojrzałej formie i trudne w transporcie, a powszechnie dostępne np. w Azji. Tu cena przy pierwszym podejściu była wręcz zabójcza, bo owoc małych rozmiarów (wielkości niedużej mandarynki – choć ponoć bywają większe odmiany) sprzedawany na sztuki kosztował w Tesco 5,99 zł (teraz widziałem je już nawet po 3,99 zł). Waga 75g oznacza, że nawet w tej niższej cenie wychodzi 53,20 zł za kg! Niby tylko ciut drożej od phisalis, ale tam ważyłem samą część jadalną, natomiast tu większość owocu nie jest jadalna. Na zewnątrz przypomina coś między granatem a brudnym burakiem, twarda skórka jest dwuwarstwowa. Pierwsza cieniutka warstwa to właśnie ta lśniąca twarda skorupa widoczna na zdjęciu, pod którą jest skórka miękka, należy je traktować jako jedną warstwę i zdjąć po jej nacięciu (można też wcześniej nieco ucisnąć od góry, żeby skorupa pękła).
W środku pojawia się biała jadalna część, przypominająca mandarynkę pod względem cząstek, które łatwo oddzielają się od siebie (lub jak kto woli czosnek z rozdzielnymi ząbkami), ale w kolorze i konsystencji bardziej banana. W środku twarda pestka, która też pomniejsza objętość jadalnej składowej owocu. Łącznie niewiele było do zjedzenia samej jadalnej części, ale za to w smaku faktycznie rewelacja, niektórzy uważają to za najsmaczniejszy owoc świata. Jak dla mnie to połączenie kwaskowej nuty mandarynki w połączeniu ze smakiem czereśni i banana w proporcjach 1:2:2, choć to moja subiektywna ocena na podstawie jednej sztuki. Potwierdzam jednak, że jest to genialny owoc, szkoda że taki drogi! Oto relacja vlogerki Agnieszki Grzelak z pierwszego skosztowania mangostanu:
Cieszy mnie zatem to, że pojawiło się jakieś urozmaicenie w tym trefnym schyłkowym miesiącu – czekam z utęsknieniem na czerwiec i nasze krajowe truskawki, ale i zielony groszek, który mimo że uznawany za warzywo, bywa równie słodki jak wiele owoców. Jedzcie owoce i warzywa, bo to ważny składnik zdrowia!
Uzupełnienie 2017:
Ten wpis ma już swoje lata, w tym czasie próbowałem kupić mangostan w Almie (ta już niestety zbankrutowała) jak i Makro (pakowane po 2 sztuki – na opakowaniu nie umieszczają daty ważności). Niestety w obu przypadkach owoce po rozkrojeniu okazały się spleśniałe – to owoc niezwykle trudny do przechowywania w świeżości…
Bardzo ciekawy wpis! 🙂
Ja jestem uzależniona od wszelkich owoców i warzyw i właśnie z utęsknieniem czekam na moje ulubione czereśnie. A póki co trzeba spróbować tych nowości. Dzięki za inspirację!:)
Cieszę się, że udało mi się zainspirować 🙂
Te owoce w otoczce od bardzo dawna można kupić w Kauflandzie. A jeszcze dawniej (30 lat temu) rosły w ogródku mojej babci. Jest to nic innego jak rodzynki. Bo prawdziwe rodzynki to nie suszone winogrona. To właśnie takie owoce. W polce można hodować rodzynki brazylijskie o takim własnie wyglądzie.
Ciekawe co na to producenci (nie)prawdziwych np. sułtańskich 😉 Właśnie dowiedzieli się, że ich winogrona nie pozwalają na suszenie…
Grzegorz Deuter ostatnio opublikował…Podatek od złudzeń – co ma do powiedzenia Piotr S. Wajda
Physalis to inaczej miechunka i jest dostępna w Polsce w sklepach ogrodniczych do sadzenia/siania, a jako roślina ozdobna często jest używana w bukieciarstwie . Jesienią pnącza miechunki z „lampionikami” bardzo ładnie dekorują okna.
Te owoce są tak dziwne, że strach się za to brać. Niby człowiek wie że to przebadane, bezpieczne i w ogóle, ale wygląda tak obco, że włącza się jakiś atawizm i koniec, nie tknę. Strasznie długo do granata się przekonywałem, a co dopiero coś takiego!!
Józef ostatnio opublikował…Muscle Car
Wyglądają apetycznie, chyba się skuszę. Dobrze, że pod domem mam Tesco 24h 🙂
Od lat mamy owoc physalis, na działce, zawsze nazywaliśmy je rodzynkami 🙂 niestety moim dzieciom nie posmakował :/
Lubie Physalis choc mi przypomina w smaku kwasno-slodkiego pomidora 😉 (wiem wiem psiankowe) Ciesze sie ze i w Pl mozna cieszyc sie ich smakiem 😀
Najprościej opisać smak Physalis można tymi słowy: rajskie jabłuszko o konsystencji pomidorka koktajlowego. Gdzie tu agrest, ananas, porzeczka albo pomidor?
Szczególnie zgadzam się z tezą, że nie wszystkie cytrusy, szczególnie mandarynki, występujące w naszych marketach są słodkie i smaczne. Polscy konsumenci jednak nie mają wiedzy i świadomości na jakie odmiany mogą sobie pozwolić, by nie być zawiedzonym smakiem. Dlatego należy zdać sobie sprawę, ze duży odsetek tych „mandarynek” to tangory, tangela, kucle i inne hybrydy, które mogą nie spełniać naszych oczekiwań. Czytajmy opisy na skrzynkach i siatkach z cytrusami. Nie zawiedziecie się na pewno na klementynkach, satsumach, mandarynkach Honey, Nadercote, Pixie, Kinnow, Dancy. Kwestia kwasowości i soczystości różnych odmian cytryn to inna ale też ważna sprawa. Czasem troszkę uwagi i wiedzy i będziemy zadowoleni, jeśli chodzi o smak zakupionych owoców cytrusowych.
Cytryna ostatnio opublikował…Usuwanie zawiązków owoców drzewa cytrusowego