Pewnego dnia zagościł u mnie kot

Kotek Zara w gościnie u DeuteraTo było dokładnie rok temu w środę, byłem wtedy w drodze po odbiór biletów do teatru (tu mój opis najciekawszych spektakli widzianych w 2014 roku), gdy dostałem smsa od koleżanki „Ratuj! Koleżanka miała zabrać mojego kota, ale teraz jej nie pasuje. Zabierz dziada na półtora tygodnia :)! Wyjeżdżam w piątek”. Okazało się, że moja koleżanka miała zaplanowany wyjazd z dziećmi w czasie letniego urlopu i zaklepane miejsce dla kotka u swojej koleżanki, ale tam niestety remont mieszkania się przeciągnął i pojawił się nagły problem…

Okres był zbyt długi, aby zostawić kota w domu i dać mu tylko dochodzącą opiekę np. raz na 2 dni. Szybko obdzwoniłem tych znajomych, którzy teoretycznie mogliby się zająć kotem u siebie w domu (a w środku sierpnia nie łatwo o to) – niestety nikt się nie zdecydował. Cóż było począć, koleżanka nie powinna rezygnować z urlopu raz w roku wycyrklowanego na tak krótki okres – zgodziłem się, choć nigdy w domu zwierzaków nie trzymałem (mimo że lubię koty), a tego kota widziałem wcześniej góra 2 razy 😉

Tak naprawdę to była dwuletnia kotka o imieniu Zara, ale łatwiej pisze się ogólnie o gatunku zwierzaka (w końcu ludzie też nie piszą w kółko o sukach, jak mają psa płci żeńskiej w domu). Zresztą na swoje imię kot i tak nie reagował, już bardziej na kicia czy kiciuś.

Koleżanka faktycznie przywiozła po 2 dniach wieczorem Zarę, jedzenie, kuwetę i kojec do spania (długo nie mogłem znaleźć dobrego miejsca, gdzie go położyć, żeby kot chciał korzystać, w końcu udało się – pod samymi drzwiami wejściowymi do mieszkania – układał się w nim tylko w nocy, gdy na korytarzu panowała cisza). Po wyjściu z klatki kot był raczej zaciekawiony nowym otoczeniem, niż wystraszony, więc szybko koleżanka się ewakuowała, a jej wyjazd przedłużył się aż do 2 tygodni.

Co prawda wiem mniej więcej, jak postępować z psami, ale choć koty to jednak nieco inna bajka, to reguły się sprawdziły. Kotek reagował bardziej na odpowiednie emocje (bez żadnego besztania itp. wybuchów emocjonalnych) i słuchał moich upomnień, np. nigdy nie akceptował kocich drapaków, więc było ryzyko, że mi poniszczy meble. Kiedy słyszałem, że coś próbuje drapać, mówiłem mu po prostu stanowczym, ale nie agresywnym głosem „nie drap” i przestawał. Wyjątek stanowił tył kanapy pod ścianą, którego nie widać i gdzie lubił się wślizgiwać – tam mu nie zabraniałem drapania 😉

Po spenetrowaniu całego mieszkania na pierwszą noc wybrał sobie kryjówkę w kuchni na blacie we wnęce między dużą sokowirówką, a suszarką do naczyń – z dobrym widokiem na otoczenie. Wybrał przy tym pozę sfinksa i nie wiem, na ile spał, a na ile czuwał. Po jednym dniu już się przyzwyczaił i zaczął spać na całego, czyli po kilkanaście godzin dziennie 😉

To grzeczny kotek, absolutnie nie złośliwy, co ciekawe też nie dążący do przejadania się, czy wykradania jedzenia przeznaczonego dla ludzi – raz tylko powoli przyczaił się i zaciekawił moim stojącym na stoliku śniadaniem. Widząc, że mam na niego oko, sprawdzał z daleka, powoli się zbliżając, wyczekałem do momentu, aż węsząca głowa była 5 cm od talerza, powiedziałem tylko stanowcze „nieee” i odszedł od talerza.

Niby bardzo niezależny, nie przychodził na zawołanie, jak pies, ale jak tylko wychodziłem do kuchni czy łazienki, nagle stawałem się interesujący i podążał za mną, można powiedzieć, że wręcz myliśmy razem zęby, wdrapywał się na wannę, żeby popatrzeć, kiedy ja korzystałem z umywalki 😉

Kot na krześleJuż od drugiego dnia wskakiwał mi na kolana na kilka minut, kiedy tylko siadałem na krześle przy kompie. Największym odkryciem (dopiero po kilku dniach) było dla niego owo wygodne krzesło obrotowe, ale już beze mnie siedzącego na tym krześle. Po tym odkryciu ponad pół dnia na nim spędzał, przesypiając i czasem tylko zmieniając pozycję (głośna muzyka czy telewizja nie robiły żadnego wrażenia, nawet kręcenie tym krzesłem, ani to, że czasem znikałem na wiele godzin – zero reakcji, kiedy wróciłem), a wieczorami wariując po całym mieszkaniu, kiedy to włączał mu się instynkt polowania (no koty już tak mają, niektóre zaspokajają go, bawiąc się z ludźmi przygotowanymi dla nich zabawkami – Zara jednak już po 30 sekundach była taką zabawą znudzona). Zara szalała więc sama (niby na coś polując) do tego stopnia, że na noc musiałem przymykać drzwi do pokoju, żeby nie mogła się rozpędzać z przedpokoju, bo w pokoju nie mam żadnych dywanów, na których mogłaby wyhamować i kilka razy nawet jej się zdarzyło w coś rąbnąć – raz przez to złamała zamek od swojej niedomkniętej klatki stojącej pod ścianą. Innym razem udało jej się nawet poruszyć ogromny głośnik stojący na podłodze, w który grzmotnęła.

Największą jednak atrakcją był mój parapet, na którym Zara mogła podziwiać to, co się dzieje za oknem, w tym duże stado gołębi, które wtedy często tam bytowało.

Kotek podziwia światA tak próbowałem zahipnotyzować Zarę, odciągając ją od tego, co się dzieje za oknem:

Hipnotyzowanie kotaW odróżnieniu od psa, kot nie jest aż tak absorbujący, sam się sobą zajmuje, wystarczy dać mu jedzenie, wodę, posprzątać kuwetę, żadnego wyprowadzania na śnieg w styczniowy ciemny poranek. Jednak zdania nie zmieniłem – wszechobecna sierść w takich ilościach (gdy nie ma się dywanów przyciągających kurz i sierść) jest dla mnie nie do zaakceptowania na dłuższą metę – widać to było, gdy siedział mi na kolanach, a ja głaskając go zauważałem, jak ta sierść po prostu się nad nim unosiła, jakby pozbawiona grawitacji 😉 A najgorzej jest przy jedzeniu – zirytowało mnie to, gdy próbowałem zjeść jajko na twardo – na białym wszystko widać i najdrobniejszy włosek przyklejony do jajka potęgował moje mieszane uczucia, które w skrócie da się opisać dwoma słowami: sympatyczny sierściuch!

Facebooktwitter

5 komentarzy

  1. Anna 6 marca 2016 Odpowiedz
  2. Ulka 20 października 2017 Odpowiedz
  3. Nienotowana 9 września 2019 Odpowiedz
  4. Nieidealnaanna 2 kwietnia 2020 Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.