Istnieje wielu sceptyków stwierdzających, że sugestie zawarte w poradnikach rozwoju osobistego są w większości bezwartościowe, gdyż pozbawione są podstaw naukowych. A co, jeśli istnieją jakieś podstawy naukowe, aby stwierdzić, że wcale nie jest tak źle i korzystanie z porad dotyczących np. pozytywnego myślenia ma wymierne skutki dla życia ludzi?
I tu pojawiają się dwa wątki, o których już wcześniej wspominałem. Po pierwsze nie jest prawdą, że nie ma badań naukowych w tym zakresie, wystarczy sięgnąć choćby po książkę „Kod szczęścia”, którą napisał Richard Wiseman. Do tego warto głębiej zastanowić się na w pełni ugruntowanym pojęciu naukowym, jakim jest efekt placebo. Po drugie pojawia się jeszcze problem wiarygodności samych rezultatów badań naukowych.
W przypadku próby „udowodnienia w sposób naukowy” najczęściej stosuje się reguły statystyki matematycznej ze współczynnikiem korelacji na czele. W wielu sytuacjach jest to rozwiązanie dość sensowne, ale nie zawsze. Oprócz tego, że można nieetycznie wpływać na zbieranie danych w taki sposób, aby uzyskać wysoki współczynnik korelacji umożliwiający udowodnienie stawianej tezy, istnieją jeszcze inne problemy z dowodzeniem statystycznym.
Czasem nieświadomie, choć w wielu przypadkach także świadomie (bo takie dostali zlecenie – naukowiec też człowiek i z czegoś żyć musi, porzucając zasady etyki zawodowej) wielu badaczy stawia niewłaściwe tezy, mając po swojej stronie dane eksperymentalne mogące cechować się wysokim współczynnikiem korelacji pozornie ułatwiającym udowodnienie tezy.
Wysoki współczynnik korelacji dwóch zmiennych (np. w badaniach typu dawka cukru w przepisie na ciasto oraz odczuwalny poziom słodkości upieczonego ciasta) mówi tylko o pewnej zauważalnej matematycznie zależności między wartością liczbową przyczyny, a wartością liczbową skutku. I tak np. z danych eksperymentalnych może wynikać prawdziwość zależności, że: im więcej cukru do produkcji ciasta użyto, tym słodsze ciasto – nikt nie będzie tu oponował, a współczynnik korelacji zapewne będzie wysoki.
Jeśli w przepisie na ciasto zachowamy stałą proporcję soli do cukru, to zwiększając ilość cukru ciasto będzie teoretycznie coraz słodsze, ale wtedy niestety współczynnik korelacji będzie równie wysoki przy opisie zależności: im więcej soli do produkcji ciasta użyto, tym słodsze ciasto. Po prostu w tej sytuacji celowo wzięto pod uwagę fałszywą „przyczynę” poziomu słodkości ciasta.
Ponadto w opisywanym tu przykładzie nie musi być prawdą takie stwierdzenie: im słodsze ciasto, tym więcej cukru do jego produkcji zużyto (bo zamiast cukru można do produkcji użyć np. ksylitolu, który nie jest cukrem lecz formalnie należy do alkoholi, choć ma on słodki smak).
Korelacja a implikacja
W poprawnym dowodzeniu należy korzystać z pochodzącego z logiki matematycznej sformułowania implikacja (wynikanie, symbol =>). Istotny jest tu kierunek strzałki „>” w symbolu matematycznym, gdy określimy p jako przyczynę i q jako skutek. Wtedy z zależności, że z p wynika q, nie musi być równoznaczne, że z q wynika p, co dobrze ilustruje powyższy przykład użycia ksylitolu do produkcji słodkiego, acz bezcukrowego ciasta.
W rzeczywistości ani korelacja nie dowodzi żadnego związku przyczynowo-skutkowego, ani też nie musi być prawdziwa zależność q => p nawet, gdy zauważymy, że prawdziwym wydaje się zależność p => q. Niestety czasem naukowcy o tym zapominają lub próbują rozmyślnie zamienić przyczynę ze skutkiem.
Dobrym przykładem może być zależność między wrzodami żołądka a bytnością w nim bakterii Helicobacter pylori, które uznano za przyczynę powstawania wrzodów i postanowiono je zwalczać antybiotykami. Co ciekawe szacuje się, że wśród dorosłych Polaków tą bakterią zakażonych jest blisko 90%! Nikogo jakoś nie zainteresuje fakt, że wrzody żołądka nie występują tak licznie. Co nie przeszkadza trzymać się reguły leczenia „z automatu” antybiotykami, aby tej bakterii się pozbyć. Najczęściej po pewnym czasie te bakterie i tak powracają do żołądka, bo tam jest ich naturalne miejsce. Czy problem z wrzodami znika? Czasem tak (nie tylko dzięki samemu antybiotykowi, ale i innym wspólnie podawanym lekom i dzięki zmianie stylu życia chorego), w wielu przypadkach jednak po jakimś czasie problem powraca lub pojawia się w postaci innej choroby jako skutek uboczny wcześniejszych kuracji. No ale dla lekarza to już inna „jednostka chorobowa”, wystarczy pacjenta przekierować do innego specjalisty i po kłopocie…
Naturalnym wydawałoby się zadać sobie pytanie: czy rzeczywiście przy takiej rozbieżności liczby chorych i liczby nosicieli tych bakterii, można je uznać za winowajcę powstawania wrzodów żołądka? I tu z pewnością naukowcy stwierdzą, że wśród tych chorych odsetek nosicieli Helicobacter pylori jest jeszcze wyższy, niż owe 90% (choć wzrost od 90% do nawet 100% to już nie tak duża różnica) i to ma uzasadniać podawanie antybiotyków. A po drugie, co z chorymi na wrzody żołądka, u których mimo usilnych starań nie stwierdzono tych bakterii? To zwykle skrzętnie się przemilcza…
Mało kto jednak nie zastanawia się, co może być pierwsze w tym przypadku – wrzody czy rozrost kolonii bakterii? Są bowiem znawcy zdrowia, którzy uważają, że te bakterie pojawiają się w większej ilości dopiero wtedy, gdy mają tam pożywkę w postaci wrzodziejących fragmentów nieprawidłowej tkanki (bo tak się składa, że zwykle zdrową tkanką jakoś nie chcą się żywić). Zatem może jest tak, że podobnie jak w poprzednim przykładzie, gdzie ilość soli w przepisie na ciasto była fałszywą przyczyną poziomu słodkości upieczonego ciasta, obecność bakterii w żołądku też nie jest właściwie zdefiniowaną przyczyną pojawienia się wrzodów żołądka? Być może to jedynie znaleziony wysoki poziom korelacji był argumentem by uzasadnić podawanie antybiotyków?
Warto w takiej sytuacji zadać sobie też inne pytanie: co uznawano za przyczynę wrzodów zanim „udowodniono”, że odpowiadają za to bakterie? Otóż wcześniej obarczano winą stres i niewłaściwy sposób odżywiania, no ale nie da się ukryć, że na tym tak dużo się nie zarobi, jak na sprzedaży antybiotyków, gdzie pod byle pretekstem (skoro statystyki mówią, że blisko 90% populacji jest nosicielem Helicobacter pylori) można je przepisywać pacjentom.
Lekarze robią to, co do nich należy, przepisują lek według naukowców najlepszy – muszą komuś wierzyć, więc ufają naukowcom. A pacjent bezrefleksyjnie ufa z kolei lekarzowi. I na nic się nie zda stwierdzenie Louisa Pasteura „mikroby są niczym, podłoże jest wszystkim”, bo dziś tak prawdziwie etycznych naukowców ze świecą szukać, cała reszta siedzi w kieszeni tych, którzy finansują badania naukowe.
A oczywistym jest, że biznes farmaceutyczny, jak każdy inny ma za główny cel maksymalizację zysków – szkoda tylko, że często odbywa się to kosztem zdrowia, a nawet życia pacjentów. Gdy w grę wchodzą miliardy dolarów, etyka schodzi na dalszy plan… Nawet narzucane przez sądy kary w skrajnych przypadkach przekraczające miliard dolarów nie są w stanie zmienić nastawienia największych koncernów farmaceutycznych.
Kilka absurdalnych przykładów
O biznesie farmaceutycznym powstało już wiele książek, polecam przeczytać między innymi Ukryte Terapie część 2. Są również książki na temat samego zagadnienia niewłaściwego podejścia do poziomu korelacji, przytoczę tu trzy przykłady (spośród kilkudziesięciu tam omówionych) z jednej z takich prac.
Otóż przy założeniu, że im współczynnik korelacji wyrażony procentowo jest bliższy 100%, tym zależność między dwiema branymi pod uwagę zmiennymi jest silniejsza. Przy czym często zdarza się, iż mimo wysokiego poziomu korelacji dane nie mają ze sobą żadnego realnego związku i trzeba się związanych z tym manipulacji wystrzegać.
Np. współczynnik korelacji (odczyty rocznie z lat 1999-2009) między liczbą samobójstw przez powieszenie a poziomem federalnego budżetu na naukę w USA wyniósł 99,2%. Jeszcze wyższy współczynnik korelacji wynoszący 99,3% (odczyty rocznie z lat 1996-2009) odkryto między zależnością ilości alkoholu sprzedawanego w sklepach spożywczych a liczbą mostów w USA. Trzecim przykładem może być zależność liczby prawników w Teksasie a ceną paliwa na stacjach benzynowych w USA, gdzie poziom korelacji wyniósł 94,4% (odczyty rocznie z lat 1992-2013). W każdym z tych przykładów faktycznie trudno doszukać się logicznych jakichkolwiek zależności przyczynowo-skutkowych między zdarzeniami.
Powyższe przykłady powinny uczulić każdego na to, aby z pewnym poziomem sceptycyzmu podchodzić do różnych „naukowo udowodnionych” stwierdzeń bez własnej weryfikacji w szerszym zakresie literatury, co w czasach internetu nie jest takie trudne.