Jak to u mnie bywa, co pewien czas pojawia się nietypowy temat, a być może wiele zwłaszcza młodych osób przejrzy na oczy. Proszę się nie zrażać przydługim wstępem, bo warto poznać opisaną tu dawkę wiedzy choćby dla własnej późniejszej przyjemności, ale o tym później…
Zacznijmy od tytułowego pojęcia „świeży zielony groszek” – to coś bardzo rzadkiego w dzisiejszym świecie XXI wieku. Nie chodzi mi o ten bezpłciowy produkt z puszki ani z mrożonki typu „Groszek z marchewką” – tego typu rzeczy podaje się na ciepło już rozgotowane i nie ma ten groszek takiego smaku, jaki daje nam natura. Nie chodzi też o typowy „groch na zupę – wojskową grochówkę”, który zwykle nawet nie jest (z nieznanych mi powodów) zielony, za to jest twardy jak skała i należy go długo moczyć i gotować, aby uzyskać ową grochówkę.
Prawdziwy zielony groszek bierze się z natury, to warzywo strączkowe (podobnie jak bardziej rozpowszechniona fasolka), do wzrostu wymaga odpowiednich wsporników, bo jest rośliną pnącą się – zwykle ogrodnik wbija po prostu zestaw zwykłych kijków czy to naturalnych, czy nawet sztucznych. Zasiewa się go na wiosnę, a zbiory są zwykle w czerwcu i lipcu (to ich typowy sezon w Polsce), nie ma jednak przeciwwskazań, aby zasiać później i otrzymać zbiory późniejsze, np. mój dziadek sadził drugi raz w podstawowym sezonie zbiorów i we wrześniu miałem ów zielony groszek dostępny pod dostatkiem prosto z krzaczka.
A dlaczego o tym się tak rozwodzę? Bo ten prawdziwy, czyli świeży zielony jest po prostu smaczny, a tak mało osób, zwłaszcza młodych o tym wie! Ważne jest tylko to, aby zrywać w miarę młode strąki, bo te zbytnio dojrzałe po prostu już nie są słodziutkie, takie przerośnięte lepiej przeznaczyć na zupę. Pamiętajmy jednak, aby nie przesadzić z ilością zjedzonych zielonych kulek, bowiem jak mawiała moja babcia „po groszku pierdzi się po troszku” – to tak jak z fasolą, bobem itp. roślinami strączkowymi.
W obecnych czasach trudno jest go kupić w naturalnej formie strąków nawet w sezonie, a jeśli już to niemało kosztuje. Mieszkając w kilkusettysięcznym mieście, gdzie targowiska z płodami rolnymi są zjawiskiem wymierającym, widziałem go ledwie na 3 stoiskach największego z tych targowisk. W osiedlowych warzywniakach też rzadko bywa właśnie z powodu wysokiej ceny, ja na szczęście mam niedaleko taki lepszy sklepik, gdzie klientela ma więcej pieniążków w portfelu i towar mają w sporym wyborze, więc i groszek świeży bywa, ale nie zawsze jest dobrej jakości, czyli słodki. A ceny? Za kilogram od 12 do nawet 20 zł (na początku sezonu) – a pamiętajmy, że większą część wagi stanowią łupiny, owe strąki, których się zwykle nie jada na surowo, choć niektórzy i to jedzą. Polecam mimo to upolować w najbliższym sezonie taki stragan i kupić sobie, żeby spróbować, a może ktoś będzie miał własną działkę i sam posadzi? Ważne, by mieć dobry gatunek, bo zdarzyło mi się w ubiegłym roku, że brat dostał od kolegi sporą ilość świeżego i nie przerośniętego, a groszek i tak był zwyczajnie niesłodki…
No i okazuje się, że i mnie taka niemiła niespodzianka spotkała, gdy nieświadomy niczego dostrzegłem na stoisku w Lidlu (i to po sezonie, bo w połowie września) ładnie zapakowany „Groszek cukrowy” – bo tak nazwano ten produkt. Strąki drobne, świeżo wyglądające, właśnie takie powinny najlepiej smakować (widoczne na fotkach), niestety… produkt nie jest słodki! Tym bardziej nietrafiona nazwa z tym „cukrowym” to dystrybutor przegiął (choć to ponoć odmiana „Sugar Daddy”). Towar sprowadzany jest aż z Peru! I dlatego taka cena: 7,99 zł za 250g, co daje aż 31,96 zł za kg! No cóż, przejechałem się, mała strata, ale wniosek jest taki, że albo oni tam w Peru nigdy nie zasmakowali prawdziwego słodkiego groszku, albo nawet przedstawiciel dystrybutora z Cieszyna też nigdy słodkiego groszku na oczy nie widział…
To od razu przypomina zapewne każdemu różnicę między smacznymi krajowymi truskawkami a tym czymś kwaśnym sprowadzanym z Hiszpanii, co można zimą kupić w hipermarketach. Co ciekawe, podobno w Hiszpanii mają prawdziwe smaczne truskawki, ale też tylko na lokalny rynek, a te, które do nas docierają, to gatunek długo zachowujący świeżość w opakowaniu – kosztem niestety kiepskiego smaku.
Wracając jednak do groszku – nie warto kupować tego z Peru, ani cena nie jest ciekawa, ani też jego smak… A szkoda! Czekam zatem do czerwca na nasz krajowy groszek (podobnie jak i na inne atrakcje z tego wakacyjnego okresu jak czereśnie, truskawki, maliny, morele, arbuzy).


Mój ulubiony!
Daria @ bezgrzesznarozpusta.pl ostatnio opublikował…Migdałowo Kokosowe Smarowidło