Marketingowcy, szkoleniowcy lubią neologizmy – a blogerzy?

neologizmy - Kamilla Baar Służby specjalneFoto: filmweb.pl

Wpis ten został zainspirowany specyfiką działania marketingu, który przyszedł do nas po upadku komuny. Wszystko co z zachodu, było modne i najlepsze. W tym obszarze królował język angielski, każda nowopowstała firemka musiała mieć zachodnio brzmiącą nazwę. Reklamy także najlepiej z zachodu. Po kilku latach doszło do tego, że trzeba było uchwalić ustawę o przestrzeganiu języka polskiego. Na niewiele się ona zdała, może tylko zahamowała przyrost tendencji, ale po kolejnych 10 latach nikt już nie pamięta o takiej ustawie.

Blogi rodzicielskie?

W wielu branżach mamy do czynienia z tworzeniem neologizmów opartych o język angielski. Ostatnio zirytowało mnie jedno słowo, które spostrzegłem w jednym z systemów partnerskich, które określało kategorię, w której można daną reklamę umieszczać. Tym słowem był parenting – cóż za dziwoląg? Chodzi oczywiście o rodzicielstwo – czy polskie słowo jest jakieś krzywe, wstydliwe, niemodne? Od razu przypomina mi się medialne słowo tacierzyństwo, zupełnie durnowate wymyślone przez media – pozbawione jakichkolwiek podstaw słowotwórczych, co dobitnie komentował prof. Miodek. Macierzyństwo pochodzi od słowa macierz – czyli matka. Nie ma jednak słowa tacierz! Jakże trudnym słowem jest poprawny odpowiednik: ojcostwo? To pytanie raczej ironiczne, ale nie dla każdego.

W swojej książce burzył się odnośnie tego słowa nawet popularny coach Mateusz Grzesiak – dlaczego nie ma w słowniku (edytor mu na czerwono podkreślał) słowa tacierzyński? Teraz już chyba wiecie 😉 A przy okazji ów Grzesiak również akcentował w tej książce fakt, jakoby nie było w polskim języku właściwego odpowiednika słowa coach (w odniesieniu do jego zawodu), ponoć to nie to samo co trener, choć tak mówi słownik polsko-angielski. W tym zapewne ma rację, ale zamiast samemu coś zaproponować, jednak przyłącza się do mody wplatania słownictwa (i to wieloznacznego w tym przypadku) anglojęzycznego w nasz niby rozbudowany język ojczysty.

Ale wracając do rodzicielstwa to nawet Jason Hunt (dawniej znany jako Kominek) w swojej drugiej książce pod tytułem „Blog” posługuje się owym zwrotem (tacierzyński), określając pewien typ blogów mianem parentingowych, dodaje przy tym jako ciekawostkę, że to kategoria najkrócej żywotnych blogów. No i wszystko jasne – parenting to norma wśród blogerów, ale nie jest to powszechnie używane słowo poza ich kręgiem…

Czujesz flow?

Na jednym z blogów trafiłem np. na taki tekst „nie każdy czuje flow do pisania” – czy naprawdę nie dało się tego w naszym języku napisać? Co ciekawe tego flow również używa bezrefleksyjnie i bez większego zdefiniowania wspomniany wcześniej Mateusz Grzesiak. Od razu przychodzi mi na myśl dość przerysowana pod tym właśnie kątem postać żony jednego z głównych bohaterów filmu „Służby specjalne”, którą zagrała Kamilla Baar uwieczniona na powyższym zdjęciu (polecam zobaczyć wersję serialową, a nie film pełnometrażowy, bo ten jest mniej zrozumiały jako całość).

Czy specyfika branży może ignorować zasady dobrej polszczyzny?

Oczywiście można się tłumaczyć specyfiką każdej branży (np. w biurach podróży słowo destynacja wzięte z angielskiego destination – to po prostu punkt docelowy, miejsce przeznaczenia), a nawet tym, że wiele słów angielskich ma też pochodzenie z łacińskiego, a tych nie krytykujemy. Ae jeśli istnieją polskie słowa, to nie trzeba ich tworzyć na nowo! Szanujmy własny język. Problem mam też z dress codem, a o kontencie i sfokusowaniu się na targecie nie chce mi się nawet pisać… Wspomnę tylko modne ostatnio (wśród najmłodszych blogerów) must have używane wszędzie i bez zastanowienia np. w tytułach wpisów. Ciekaw jestem, kiedy trafimy na tytuł „Must have robienia kupy!”?

Neologizmy są i będą powstawać, ale dbajmy o nasz bogaty język ojczysty! Nie wstydźmy się tego, że jesteśmy Polakami przez wielkie P (do czego tak chętnie namawia Mateusz Grzesiak) i o tym też pamiętajmy my blogerzy zwłaszcza! Bo notorycznie się zdarza, iż widzę na blogach, że słowo Polak bywa pisane małą literą – kiedy raz w komentarzu zwróciłem na to uwagę Jasonowi Huntowi, to zwyzywał mnie za to od nazistów ortografii, grożąc przy tym zbanowaniem. Ale z kolei kim on jest, skoro nie szanuje własnego języka i narodu, nie umiejąc się przyznać do błędu?…

Facebooktwitter

13 komentarzy

  1. Piotr 19 marca 2017 Odpowiedz
  2. Ania 20 marca 2017 Odpowiedz
  3. bagienny 20 marca 2017 Odpowiedz
  4. Monika 22 marca 2017 Odpowiedz
    • Ojczysko 25 marca 2017 Odpowiedz
  5. Olga 25 marca 2017 Odpowiedz
  6. Magda 12 sierpnia 2019 Odpowiedz
  7. Lukas 21 maja 2022 Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.