Lipiec Deutera – wypoczynek to jest to!

Polędwiczki w Stockholm Kitchen & Bar w SzczecinieFajnie jest latem, kiedy pogoda bywa zmienna i taki był właśnie lipiec. Były upały, burze, dni pochmurne i te z idealną pogodą słoneczną, ale bez śródziemnomorskiego gorącego powietrza. Dlaczego tak mi pasuje ta różnorodność? Bo w odróżnieniu od tych ludzi, którzy cały rok czekają na te kilka tygodni zaplanowanego urlopu, nie muszę się nadymać i narzekać, że akurat połowa tych cennych dni wolnych od pracy nie obfitowała w perfekcyjną pogodę (jak choćby mijający tydzień – choć dziś jest już perfekcyjne).

Przyjmuję to, co jest, wolnych dni mam bowiem dużo i w te bardziej pochmurne dni zwyczajnie mogę więcej poświęcić na sprawy związane z blogowaniem, internetem, czytaniem książek 🙂

A w te słoneczne dni daję odpór stwierdzeniu, że w mieście to się nie da relaksować latem. A że mieszkam w ogromnym powierzchniowo mieście Szczecinie (trzecie miejsce w Polsce pod względem powierzchni), to jest zróżnicowana możliwość wypoczynku (aktywnego i biernego) – zapraszam wszystkich do odwiedzenia Szczecina, za jakiś czas opiszę więcej o tym, co warto tu zobaczyć.

I tak np. w miejscach mocno uczęszczanych sprawdziliśmy z koleżanką kilka lokali dających porządny obiad (tyle lokali powstaje i upada, że gdybym chciał, to pewnie mógłbym nie nadążyć, ale staram się jak mogę i jak ochoty starcza).

Jest pewien lokal z tradycją (mówiąc wprost – to taki, który więcej niż 2 sezony potrafi się utrzymać na rynku) w centrum miasta przy pl. Orła Białego – chodzi o Trattoria Toscana (kuchnia włoska). Mają sporo stolików w środku jak i na powietrzu (tu niestety z miejscami dla palących – a tych śmierdzieli nie brakuje w naszym kraju).

Wybraliśmy się tam w sobotę i to taką, która obfituje w masę atrakcji w bezpośrednim sąsiedztwie lokalu (o tym za chwilę). Nie było więc łatwo o stolik, ale wypatrzyliśmy jeden wolny dwuosobowy i udało się. Karta dań dość obfita, włoska kuchnia oferowała dużo sałatek, dań rybnych więcej niż w przeciętnej innej karcie, pizza, duży wybór spagetti, nieproporcjonalnie mało dań typowo mięsnych (a jak było coś fajnego, to np. sos mi nie pasował). W końcu coś wybrałem – musiałem się jednak dopytywać kelnerki (obsługa bardzo sprawna, miłe panie, uwijają się jak mogą), z czego faktycznie składa się danie, bo nie jestem ekspertem w nazwach – a karta brzmiała prawie identycznie po polsku co w innych językach, czyli słabo tłumacząca „na nasze” poszczególne składniki.

Mój wybór nosił nazwę Risotto z grzybami i panczettą – ot miska ryżu z najprawdopodobniej pieczarkami (mało intensywne w smaku – w każdym razie na borowiki nie było co liczyć) i drobniutko pokrojonym boczkiem (to ta tajemnicza panczetta). Wszystko smacznie doprawione i muszę przyznać w bardzo dużej ilości w głębokim, miskowatym talerzu – co zapewniało, że do końca posiłek był wręcz gorący, mimo że ja jadam powoli. Wizualnie słabo może wyglądało (dlatego nie dołączam zdjęcia) – ale jedzenie dobrej jakości, o ile ktoś lubi ryż, a do tego nie było przesadnie drogie (29 zł, do tego sok świeżo wyciskany z pomarańczy 0,25l za 14 zł), jak na lokal z cenami powyżej średniej dla naszego miasta. Warto też dodać, że jako przystawka gratis trafia na stół do dania głównego mała miseczka wysokiej jakości oliwek i świeże pieczywo, które można spożywać z oliwą, która jest stałym wyposażeniem każdego stolika, podobnie jak sól i pieprz. To jakby w cenie – uatrakcyjnia więc ostateczną wartość rachunku.

Kolejne dwie wizyty kulinarne miały miejsce nad samą Odrą, na Bulwarze Piastowskim tuż przy Moście Długim (niecały kilometr od Dworca Głównego, można się udać pieszo od razu po przyjeździe, idąc wzdłuż Odry – dworzec również ma wyjście główne z widokiem wprost na Odrę, nie da się zabłądzić), gdzie postawiono w ubiegłym roku kilka pawilonów. A że opisywane dziś oba stoją obok siebie i nad samym brzegiem rzeki, to zdjęcie zrobiłem (niestety pod słońce, ale z szeroką perspektywą Katedry i Starego Miasta w tle, to nie efekt rybiego oka na bokach zdjęcia, te budynki są tak pod kątem) z drugiego brzegu, gdzie można sobie posiedzieć na leżakach, ciesząc się tym widokiem i przepływającymi od czasu do czasu wszelkiego typu jednostkami pływającymi. To właśnie fotka wprost z leżaka:

Bulwar nad Odrą - Szczecin latoZacznijmy od prawego pawilonu: The Greek Ouzeri czyli kuchnia grecka, karta bardzo skromna – tzw. dań głównych (nazwanych: talerze) ledwie 5 do wyboru, no cóż – ja za serem feta czy innymi tzatzikami nie przepadam, wypadło więc na jedyne danie Zeus, które spełniało moje wstępne wymagania (przynajmniej tu karta miała lepsze opisy): souvlaki (tradycyjne szaszłyki wieprzowe), grillowana cukinia (nie za dużo jej), sałatka (przyzwyczajony jestem do większych ilości zieleniny, ale trudno), tzatziki (na szczęście w osobnej miseczce, co ucieszyło moją koleżankę, bo ona skorzystała), pita. Niby zróżnicowane składowe dania, za co plus, wielkość ogólna porcji wystarczająca, choć nie przesadnie duża – można mieć zastrzeżenia do mięsa, małe te szaszłyki z kilku grubych kawałków wieprzowych – dość twarde były. Cenowo sensownie: 26 zł plus jedynie 12 zł za 0,4l soku świeżo wyciskanego z pomarańczy (to w miarę tanio). Lokal nie ma zbyt wielu stolików, ale w tygodniu nie było problemem z miejscem na powietrzu pod parasolami, obsługa miła (bardzo ładna kelnerka nam się trafiła, aż żal było opuszczać lokal). Czy wrócę? Na sok w upalny dzień pewnie tak, ale na obiad – raczej nie, za mały wybór i chyba nie jest to moja ulubiona kuchnia.

I ostatni na dziś opis – to właśnie ta fotka przedstawiona na początku wpisu, danie główne które zamówiłem w tym pawilonie z lewej (sąsiadującym z Grekami) – lokal nazywa się Stockholm Kitchen & Bar, również tu są miejsca w lokalu i pod parasolami, stolików chyba trochę więcej, niż u konkurencji. Przede wszystkim karta jest dużo bogatsza i różnorodna.

Jako prehistoryczny łowczy zapolowałem na coś mięsnego i udało się, danie sporych rozmiarów (cena bodaj 34 zł, nie mieli niestety soków wyciskanych na miejscu – to ich jedyna wada): polędwiczki wieprzowe (bardzo pyszne i mięciutkie mięso) w smacznym łagodnym sosie z zielonym pieprzem i odrobiną czosnku, do tego pieczone ziemniaki i zestaw warzyw (może ciut ich za mało jak dla mnie, ale przeciętny Polak pewnie tyle ich jada). Muszę przyznać, że pierwszy raz trafiłem na ten patent – danie dla każdego, bo trudno jest dogodzić wszystkim, doprawiając sos pod względem ostrości. Dlatego sos jest łagodny, a każdy sam sobie może regulować ostrość nabierając mniej lub więcej ziarenek pieprzu. Przy czym ten zielony pieprz to najłagodniejsza jego odmiana, i nie powali nas rozgryzienie ziarenka, jak bywa to z czarnym pieprzem. Po prostu rewelacja! Jest szansa, że jeszcze tam kiedyś wrócę, o ile będą wolne miejsca, bo tych było praktycznie na styk i to w środku lipcowego tygodnia. Najlepsze danie z tych trzech opisanych i dlatego zasłużyło na fotkę główną dzisiejszego wpisu 🙂

A o dalszych atrakcjach Bulwaru Piastowskiego innym razem, a jest ich jeszcze trochę. A teraz wrócę na chwilę jeszcze do wspomnianej na początku imprezy masowej na pl. Orła Białego (przy samej Katedrze widocznej na powyższym zdjęciu, łatwo więc trafić). Co roku odbywa się tam w drugiej połowie lipca Jarmark Jakubowy – wiadomo: pełno stoisk z miodami, regionalnymi wyrobami wędliniarskimi, alkoholowymi, trochę jedzenia na ciepło, lody i stoiska z badziewiem jarmarcznym. Do tego scena, na której różne występy – ja akurat trafiłem na te bardziej folklorystyczne (typu z chlebem baby), trzasnąłem im fotkę, a potem, odwracając się o 180 stopni fotkę biesiadnikom (golonka, piwo, bigosy itp.) słuchającym występu:

Jarmark Jakubowy w Szczecinie - scenaJarmark Jakubowy - widownia (Szczecin lato 2015)Zrobiłem też drobne zakupy wędliniarskie, niestety nie znalazłem tego, co lubię najbardziej, więc tylko eksperymentalnie sięgnąłem po coś, co może niejednego rozbawi: kiełbasa nazywała się palcówka i choć była dostępna na niejednym stoisku, to nigdzie nie było słychać żadnych orgazmów 😉

Palcówka - kiełbasa na Jarmarku Jakubowym w SzczecinieMoja palcówka była czosnkowa i tańsza od tych na fotce (po 30 zł), ale zbyt sucha, a lubię bardziej tłuste kiełbaski (nie, nie ważę zbyt dużo – jak by mogło wynikać z opisów upodobań kulinarnych, moje BMI to zaledwie 20,45).

Cały miesiąc, to zbyt wiele, żeby w pełni opisać, w jakich okolicznościach miejskich spędzałem wolne chwile, a tych było bez liku – skupiłem się tu głównie na kulinariach i to tych mięsnych, choć w większości zajadałem się ulubionymi owocami, o czym już z wyprzedzeniem pisałem w czerwcu.

Facebooktwitter

7 komentarzy

  1. Iwona 14 sierpnia 2016 Odpowiedz
  2. Smiley Project 14 sierpnia 2016 Odpowiedz
  3. Anna 14 sierpnia 2016 Odpowiedz
  4. Mmalena 14 sierpnia 2016 Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.